I znowu to samo. Asseco Resovia Rzeszów ponownie przegrała z
Zaksą Kędzierzyn-Koźle po tie-breaku. Tym samym całkowicie straciła przewagę
własnej hali, a rywalom brakuje już tylko jednego zwycięstwa do awansu do
finału.
Pierwszą podstawową sprawą przed rozpoczęciem meczu była
psychika gospodarzy. Utrata najważniejszego zawodnika zawsze źle wpływa na
zespół. Resovia miała 21 godzin na otrząśnięcie się z tej sytuacji i
przygotowanie zastępczego wariantu. Najważniejsza była pozycja przyjmującego.
Peter po słabym meczu, Paul po niezbyt dobrym wejściu i Niko – którzy z nich
wyjdą na boisko i ;przede wszystkim jak zagrają? Czy będzie lider, czy gra
całkowicie się załamie? Pytań było wiele… Moje podejście do meczu? Zabijcie
mnie, ale ja nie spodziewałam się, nie liczyłam na nic. Bez stresu, emocji,
które odczuwałam jeszcze w piątek. Porażka by mnie nie zaskoczyła, zwycięstwo
byłoby czymś naprawdę wielkim.
Zaczęliśmy jednak z Fabianem, Jochenem, Peterem, Paulem, Piterem,
Perłą i Igłą. Z zawodnikami przed rozgrzewką wyszedł również nasz kapitan,
który choć nie musiał, pojawił się na spotkaniu. O kulach, smutny, wręcz
załamany i zrozpaczony – nie takiego Alka znamy. Koledzy musieli zagrać dla
niego!!! Początek meczu, ba, cały pierwszy set totalna porażka. Resovia nie miała
nic do powiedzenia. Nasi zawodnicy mieli sporo problemów z kończeniem akcji,
źle przyjmowali a rywale nie mieli żadnych kłopotów i z zimną krwią wbijali nam
gwóźdź za gwoździem. Rozluźnieni, no ale jak mogło być inaczej? Drugi set
świetny w wykonaniu Resovii. Początek – 5:0. Szczerze? Byłam lekko wkurzona, że
tak szybko odjechali, bo bałam się, że jak zwykle wszystko roztrwonią i się
jeszcze bardziej załamią. Ale nic z tych rzeczy. Resovia kończyła ataki, na
zagrywce rządził Perła i tym samym na tablicy wyników pojawił się remis – po 1.
Trzecia partia zapowiadała się na kluczową. Zaksa objęła prowadzenie i nie
oddała go do połowy seta. Potem to Resovia doszła do głosu, jednak końcówka
zdecydowanie dla Zaksy – 25:20. Ważnym momentem był challenge po ataku Konara
przy 20:22, bo okazało się, że nasz atakujący zmieścił piłkę w polu, a trener
niestety dla nas poprosił o sprawdzenie bloku. Zamiast 21:22 było więc 20:23 i
Zaksa pewnie zakończyła tego seta asem. Czwarty set? Czy ja czegoś oczekiwałam?
Na pewno walki. Rywale szybko odjechali na kilka punktów i praktycznie ciągnęli
ten wynik do 20 pkt. 16:19, 17:20 – błąd Możdżonka przy przechodzącej. Komentatorzy
wieszczyli, że to może się obrócić przeciwko Zaksie, ale ile razy coś mówią a
potem nic się nie dzieje. Tym razem jednak mieli rację. Przy stanie 17:20 na
zagrywce pojawił się Dawid i to dzięki niemu zdobyliśmy 5 punktów z rzędu. Nerwy
w końcówce, ale dzięki świetnym atakom Petera i krótkiej ze środka
niespodziewanie doprowadziliśmy do tie-breaka. W nim od początku rządzili
goście. Resovia była nieskuteczna ze środka, ale nie ma co się dziwić. Wystarczyło
spojrzeć na Pitera, który ledwo co stał na parkiecie. Nasi jeszcze walczyli,
ponownie wzięli się do roboty przy 8:13, wtedy udało się ugrać 3 oczka z rzędu,
jednak potem dwa punkty dla Zaksy i koniec. 0:2 w play-offie a w perspektywie
mecz na terenie rywala.
Czy jestem zła na Resovię? Nie! Dlaczego? Bo pokazali, że
potrafią. Podnieśli się po fatalnym pierwszym secie i walczyli do upadłego,
czego symbolem była końcówka czwartego seta. Zagrali naprawdę fantastycznie,
oczywiście biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności. Do zwycięstwa zabrakło
niewiele. Na boisku W KOŃCU dzielił i
rządził Peter, który wziął na siebie ciężar gry, był na pewno naszym liderem i
nie zawiódł. Zdobył 21 punktów, świetnie przyjmował i naprawdę nieźle zagrywał.
Takiej gry od niego oczekiwaliśmy, zwłaszcza wczoraj pod nieobecność Alka. Piątkowy
mecz nie zwiastował niczego dobrego w jego wykonaniu, a tymczasem bardzo
pozytywnie nas zaskoczył. Pamiętam jego atak w końcówce 4. seta, bodajże dający
nam setbola (nie pamiętam dokładnie). Skończył go z lewego i było w nim tyle
radości, jak nigdy! Gdy odwrócił się w stronę kibiców, biegał – poczułam, że
nie wszystko stracone. Wtedy zobaczyłam w nim Alka i po części też Dżordża, gdy
zapewniał nam Mistrzostwo Polski. Swoje zrobił też Paul – może niewidoczny, ale
do tego zdążył nas już przyzwyczaić na przestrzeni 3 lat jego pobytu w
Rzeszowie. Cieszyłam się, gdy kończył ataki, bo z tym u niego naprawdę bywa
różnie. Podstawowym jego zadaniem było przyjęcie i z tego na pewno się
wywiązał. Na ataku grali zarówno Jochen i Dawid. Obaj może nie porywali swoją
grą przez cały mecz, ale podkreślić należy to, co zrobił Dawid w końcówce 4
seta. Sprawił, że hala ożyła i pojawił się cień szansy na ostateczne
zwycięstwo. Ważnym elementem był środek – zarówno Piter jak i Perła bardzo
skutecznie atakowali, zdobywając odpowiednio 13 i 11 punktów. Niestety w najważniejszym
momencie, czyli w tie-breaku środkowi nie kończyli swoich akcji, co sprawiło,
że mieliśmy trudny start. Na rozegraniu rozpoczął Fabian, który na pewno zagrał
dobrze, wykorzystywał środkowych, dzięki czemu mógł rozrzucać blok rywali. W czwartym
secie pojawił się Lukas. Tichy zaliczył niezłe wejście. W porównaniu z piątkowym
spotkaniem mniej widoczny w obronie był Igła, ale bronili inni zawodnicy. Nasz libero
za to naprawdę świetnie przyjmował uzyskując 71% dobrego przyjęcia i 50%
perfekcyjnego.
Powtarzam – nie mam im nic do zarzucenia. Zagrali kapitalnie,
zabrakło niewiele... Oczywiście, jestem świadoma, że szanse Resovii na awans do
finału drastycznie zmalały, wszak straciliśmy nasz największy atut, czyli halę.
Ale to, co też powiedzieli na samym końcu komentatorzy, powinno być
kwintesencją wczorajszego meczu – może i Resovia przegrała, ale zawodnicy udowodnili
sobie, że potrafią, nie załamali się, nie poddali. Jadą do Kędzierzyna pełni
wiary w swoje możliwości, które pokazali w tym meczu. Będzie naprawdę ciężko,
ale pamiętajmy, że na meczach z Zaksą świat się nie kończy. Jeżeli nie uda się
awansować do finału, to są jeszcze mecze
o 3. Miejsce. Oczywiście, sezon będzie wtedy całkowitą porażką, Resovia będzie
jak za dawnych czasów nazywana wielkimi przegranymi, ale 3 miejsce to też jest
coś i trzeba o nie zawalczyć a nie uznać, że skoro nie ma nas w finale, to
reszta się nie liczy. Wiem, wiem, że jest jeszcze jeden, może dwa a może nawet
trzy mecze i wszystko się jeszcze może zdarzyć, ale musimy być świadomi, że
będzie naprawdę ciężko.
Kolejny piękna porażka za nami. W tym sezonie było ich aż
nadto. Jednak ta kolejna piękna porażka może dawać jeszcze nadzieję. Bo gdyby
było 0:3, to wątpię, aby Resovia była w stanie pozbierać się psychicznie do
kolejnego spotkania. Teraz trzeba wierzyć. A wiara czasem czyni cuda, zwłaszcza
w takim pięknym, choć brutalnym, bardzo nieprzewidywalnym sporcie, jakim jest
siatkówka.
Dziękuję za walkę, za serce (choć ono tak naprawdę siedziało
za bandami) i czekam na dobry mecz ;)
Pozdrawiam
PS. Czyhajcie na kolejnego posta w okolicach środy – wtedy odniosę
się do powołań Stephane’a Antigi, który już we wtorek odkryje karty. Czy na
liście będzie Igła? To jest chyba podstawowe pytanie i najbardziej intersujące
nas nazwisko. No, panie Antiga, zobaczymy coś tam Pan wymyślił :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz