Niestety, w pierwszym meczu finału PlusLigi Asseco Resovia
Rzeszów przegrała ze Skrą Bełchatów 2:3 po dość nierównym meczu. Porażka ta
boli szczególnie, ze względu na to, że Resovia przegrała u siebie i
teoretycznie straciła atut w postaci własnej hali.
Pierwszy skład wyglądał następująco: Tichy, Konar, Paul,
Niko, Piter, Perła i Igła. W premierowym secie Skra miała przewagę od początku
praktycznie do końca. 20:24 – wydawało się, że ta partia jest stracona. Wtedy to
na zagrywce pojawił się Jochen, Skra zaczęła popełniać błędy i nagle na tablicy
wyników pojawił się remis. Potem walka toczyła się punkt za punkt, najpierw
Skra miała piłki setowe, potem Resovia, potem znowu Skra i ponownie Resovia,
która za sprawą dwóch kapitalnych serwisów Nikiego ostatecznie wygrała 31:29. Wydawało
się, że po wyjściu z takiej opresji i zwycięstwie, rzeszowianie rozkręcą się na
dobre. Pierwszy set mimo wszystko nie był dobry w wykonaniu mistrzów Polski. Walka
była bardzo wyrównana, Resovia prowadziła 16:15 i stanęła… Całkowicie. Seria
głupio straconych punktów nie mogła przynieść nic innego niż porażkę. Tak też
się stało – do 20. Trzeci set rozpoczął się fatalnie – od stanu 3:8. Skra była
na fali i nie dała się dogonić. W czwartej partii wydawało się, że nas dobije. Jednak
ponownie widzieliśmy kapitalny fragment gry Resovii przy zagrywce Jochena – cudowne
parady w obronach, bloki, to się mogło podobać. Sovia budowała konsekwentnie
przewagę. Było już 23:16, gdy trener Kowal zdecydował się na podwójną zmianę. Ta
jednak przyniosła skutek odwrotny do zamierzonego. Bloki na Dawidzie, na
Peterze, który pojawił się w międzyczasie w miejsce Nikiego, szczęśliwy as Skry
i zrobiło się 24:22. Na szczęście udało się wygrać tę partię. A więc piąty set,
czyli emocje gwarantowane. Tie-break rozpoczął się najgorzej jak mógł. 0:3,
trzy bloki Skry, potem 2:8 – między innymi za sprawą dziwnych decyzji sędziego
(w tym słowo „dziwny” jest bardzo delikatnym określeniem). Resovia walczyła,
zrobiło się nawet 6:8, ale potem znowu bloki rywali, nieskuteczność rzeszowian
i tego już nie dało się wyratować. Skra wygrała 15:12 i mogła się cieszyć z
bardzo ważnego zwycięstwa.
Resovia grała nierówno. Świetne fragmenty gry, przeplatała
prostymi, wręcz banalnymi błędami - czy to w jakości wystawi, czy w samym
ataku. Każdy siatkarz zaliczył niezły okres w swojej grze, jednak równocześnie
popełniał proste błędy. To najbardziej bolało i miało chyba największy wpływ na
porażkę. Najwięcej punktów zdobył Jochen – 16. Zaliczał naprawdę kapitalne
wejścia. Pierwszy set – cudowna seria na zagrywce. Potem mimo przegranej 2 i 3
partii również świetnie grał. Czwarty set to już opis jego umiejętności. Fantastyczne
zagrywki, po których objęliśmy prowadzenie 6:2, skuteczne ataki, normalnie
wręcz płakałam nad jego grą, głownie dlatego, że musiał tyle przesiedzieć na
ławce w tym sezonie a zwłaszcza w kluczowych ostatnich meczach. Później niestety
było coraz gorzej. Końcówka czwartego seta i piaty – to już nie był ten Jochen.
Jak nie psuł zagrywek przez cały mecz, tak zrobił to w tie-breaku, bodajże przy
7:10, gdzie jeszcze był cień szansy na zwycięstwo. Również Dawid grał nierówno.
Nie tak skuteczny jak ostatnio był Niko – zdobył tylko 9 oczek przy słabej
skuteczności. Miał wahnięcia w przyjęciu, no jednym słowem nie takiego go zapamiętaliśmy
z półfinałów. Sporą zmianą było to, że wczoraj cały czas zagrywał z wyskoku. To
świadczy o chęci wzmocnienia serwisu przez trenera i naprawdę nie można nic
złego Nikiemu powiedzieć, gdyż zagrywał naprawdę świetnie. Widać, że serwis z
wyskoku i flota ma nieźle opanowanego. Jednak cały czas trzeba pamiętać, że ma
niecałe 22 lata i gra w finale takiej ligi pierwszy raz. Nieźle grał Paul –
można powiedzieć, ze był takim cichym bohaterem. Grał równo, ale niestety w
tie-breaku dostał dwie czapy, po których ciężko było myśleć o zwycięstwie. Do
tego ponownie zachwycał nas swoimi paradami w obronie. Sporo akcji zarówno
Tichy jak i Fabian kierowali na środek, czego efektem jest odpowiednio 15
punktów Pitera i 7 Kosy, który pojawił się za Perłę. Świetnie grał Igła. Wyciągał
niesamowite piłki w obronie, do tego naprawdę solidnie przyjmował, szczególnie
największe bomby ze strony Skry.
Czy taki rezultat jest zaskoczeniem? Biorąc pod uwagę
spekulacje przedmeczowe na pewno nie. Wszak to Skra miała być faworytem i
zwycięstwa bełchatowian na Podpromiu nie będą żadną sensacją. Zresztą, po tym
co widzieliśmy w półfinałach z udziałem Pasów, żaden wynik nie może już nikogo
zaskoczyć. Ten mecz był dziwny. Praktycznie Skra mogła go wygrać o wiele
bardziej zdecydowanie, ale Resovia nie pozwoliła się zmiażdżyć. A tie-break? No
cóż… Nie da się wygrać piątej partii zaczynając od 0:3 (chociaż to i tak nie
jest zły wynik), dostając serię czap a na przerwę techniczną schodzić z
6-punktową stratą.
Najbardziej wzruszającym momentem była druga przerwa techniczna
w drugim secie, gdy na trybunach pojawiła się wielka biało-czerwona koszulka z
numerem 7. Kibice zaczęli skandować: „Alek Achrem”, który z kolei był bardzo
wzruszony tym, co widział. Naprawdę, nawet mnie łezka zakręciła się w oku. Wielki
szacunek dla kibiców, zresztą co ja piszę. Takie rzeczy są już normą. W tym
momencie można się tylko zastanawiać czym nas jeszcze zaskoczą, bo jak widać
pomysłów mają zawsze dużo.
Co do dzisiejszego meczu… Jedno jest pewne – w tym momencie
Resovia znalazła się w bardzo trudnym położeniu. Przegrana u siebie jest zawsze
minusem i wielkim kopem dla rywali. Skra zagra dzisiaj na pewno o wiele
luźniej, przecież oni już jakiś tam mały cel osiągnęli. Na Resovię może to
różnie podziałać. Nie wiadomo jakim składem wyjdziemy – czy z Jochenem i Fabianem,
czy parą Tichacek-Konarski. Wiem jedno – trzeba walczyć. Będzie ciężko, ale nie
można się poddać. W końcu Skra wygrała dopiero jeden mecz, nieważne, że u nas. A przecież hala nie zawsze musi być atutem :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz