środa, 23 kwietnia 2014

Pierwszy mecz finału dla Skry

Niestety, w pierwszym meczu finału PlusLigi Asseco Resovia Rzeszów przegrała ze Skrą Bełchatów 2:3 po dość nierównym meczu. Porażka ta boli szczególnie, ze względu na to, że Resovia przegrała u siebie i teoretycznie straciła atut w postaci własnej hali.

Pierwszy skład wyglądał następująco: Tichy, Konar, Paul, Niko, Piter, Perła i Igła. W premierowym secie Skra miała przewagę od początku praktycznie do końca. 20:24 – wydawało się, że ta partia jest stracona. Wtedy to na zagrywce pojawił się Jochen, Skra zaczęła popełniać błędy i nagle na tablicy wyników pojawił się remis. Potem walka toczyła się punkt za punkt, najpierw Skra miała piłki setowe, potem Resovia, potem znowu Skra i ponownie Resovia, która za sprawą dwóch kapitalnych serwisów Nikiego ostatecznie wygrała 31:29. Wydawało się, że po wyjściu z takiej opresji i zwycięstwie, rzeszowianie rozkręcą się na dobre. Pierwszy set mimo wszystko nie był dobry w wykonaniu mistrzów Polski. Walka była bardzo wyrównana, Resovia prowadziła 16:15 i stanęła… Całkowicie. Seria głupio straconych punktów nie mogła przynieść nic innego niż porażkę. Tak też się stało – do 20. Trzeci set rozpoczął się fatalnie – od stanu 3:8. Skra była na fali i nie dała się dogonić. W czwartej partii wydawało się, że nas dobije. Jednak ponownie widzieliśmy kapitalny fragment gry Resovii przy zagrywce Jochena – cudowne parady w obronach, bloki, to się mogło podobać. Sovia budowała konsekwentnie przewagę. Było już 23:16, gdy trener Kowal zdecydował się na podwójną zmianę. Ta jednak przyniosła skutek odwrotny do zamierzonego. Bloki na Dawidzie, na Peterze, który pojawił się w międzyczasie w miejsce Nikiego, szczęśliwy as Skry i zrobiło się 24:22. Na szczęście udało się wygrać tę partię. A więc piąty set, czyli emocje gwarantowane. Tie-break rozpoczął się najgorzej jak mógł. 0:3, trzy bloki Skry, potem 2:8 – między innymi za sprawą dziwnych decyzji sędziego (w tym słowo „dziwny” jest bardzo delikatnym określeniem). Resovia walczyła, zrobiło się nawet 6:8, ale potem znowu bloki rywali, nieskuteczność rzeszowian i tego już nie dało się wyratować. Skra wygrała 15:12 i mogła się cieszyć z bardzo ważnego zwycięstwa.

Resovia grała nierówno. Świetne fragmenty gry, przeplatała prostymi, wręcz banalnymi błędami - czy to w jakości wystawi, czy w samym ataku. Każdy siatkarz zaliczył niezły okres w swojej grze, jednak równocześnie popełniał proste błędy. To najbardziej bolało i miało chyba największy wpływ na porażkę. Najwięcej punktów zdobył Jochen – 16. Zaliczał naprawdę kapitalne wejścia. Pierwszy set – cudowna seria na zagrywce. Potem mimo przegranej 2 i 3 partii również świetnie grał. Czwarty set to już opis jego umiejętności. Fantastyczne zagrywki, po których objęliśmy prowadzenie 6:2, skuteczne ataki, normalnie wręcz płakałam nad jego grą, głownie dlatego, że musiał tyle przesiedzieć na ławce w tym sezonie a zwłaszcza w kluczowych ostatnich meczach. Później niestety było coraz gorzej. Końcówka czwartego seta i piaty – to już nie był ten Jochen. Jak nie psuł zagrywek przez cały mecz, tak zrobił to w tie-breaku, bodajże przy 7:10, gdzie jeszcze był cień szansy na zwycięstwo. Również Dawid grał nierówno. Nie tak skuteczny jak ostatnio był Niko – zdobył tylko 9 oczek przy słabej skuteczności. Miał wahnięcia w przyjęciu, no jednym słowem nie takiego go zapamiętaliśmy z półfinałów. Sporą zmianą było to, że wczoraj cały czas zagrywał z wyskoku. To świadczy o chęci wzmocnienia serwisu przez trenera i naprawdę nie można nic złego Nikiemu powiedzieć, gdyż zagrywał naprawdę świetnie. Widać, że serwis z wyskoku i flota ma nieźle opanowanego. Jednak cały czas trzeba pamiętać, że ma niecałe 22 lata i gra w finale takiej ligi pierwszy raz. Nieźle grał Paul – można powiedzieć, ze był takim cichym bohaterem. Grał równo, ale niestety w tie-breaku dostał dwie czapy, po których ciężko było myśleć o zwycięstwie. Do tego ponownie zachwycał nas swoimi paradami w obronie. Sporo akcji zarówno Tichy jak i Fabian kierowali na środek, czego efektem jest odpowiednio 15 punktów Pitera i 7 Kosy, który pojawił się za Perłę. Świetnie grał Igła. Wyciągał niesamowite piłki w obronie, do tego naprawdę solidnie przyjmował, szczególnie największe bomby ze strony Skry.

Czy taki rezultat jest zaskoczeniem? Biorąc pod uwagę spekulacje przedmeczowe na pewno nie. Wszak to Skra miała być faworytem i zwycięstwa bełchatowian na Podpromiu nie będą żadną sensacją. Zresztą, po tym co widzieliśmy w półfinałach z udziałem Pasów, żaden wynik nie może już nikogo zaskoczyć. Ten mecz był dziwny. Praktycznie Skra mogła go wygrać o wiele bardziej zdecydowanie, ale Resovia nie pozwoliła się zmiażdżyć. A tie-break? No cóż… Nie da się wygrać piątej partii zaczynając od 0:3 (chociaż to i tak nie jest zły wynik), dostając serię czap a na przerwę techniczną schodzić z 6-punktową stratą.

Najbardziej wzruszającym momentem była druga przerwa techniczna w drugim secie, gdy na trybunach pojawiła się wielka biało-czerwona koszulka z numerem 7. Kibice zaczęli skandować: „Alek Achrem”, który z kolei był bardzo wzruszony tym, co widział. Naprawdę, nawet mnie łezka zakręciła się w oku. Wielki szacunek dla kibiców, zresztą co ja piszę. Takie rzeczy są już normą. W tym momencie można się tylko zastanawiać czym nas jeszcze zaskoczą, bo jak widać pomysłów mają zawsze dużo.


Co do dzisiejszego meczu… Jedno jest pewne – w tym momencie Resovia znalazła się w bardzo trudnym położeniu. Przegrana u siebie jest zawsze minusem i wielkim kopem dla rywali. Skra zagra dzisiaj na pewno o wiele luźniej, przecież oni już jakiś tam mały cel osiągnęli. Na Resovię może to różnie podziałać. Nie wiadomo jakim składem wyjdziemy – czy z Jochenem i Fabianem, czy parą Tichacek-Konarski. Wiem jedno – trzeba walczyć. Będzie ciężko, ale nie można się poddać. W końcu Skra wygrała dopiero jeden mecz, nieważne, że u nas. A przecież hala nie zawsze musi być atutem :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz