czwartek, 28 listopada 2013

Mistrzowie górą!!!

Wczorajszy mecz rozgrywany awansem, ze względu na styczniowe kwalifikacje do MŚ, za 11. kolejkę był słusznie określany mianem hitu. Wszak spotkały się dwa najlepsze zespoły poprzedniego sezonu, które stoczyły piękną i emocjonującą walkę o tytuł, w której górą była Resovia. Również początek tego sezonu rozpoczął się od starcia tych zespołów w meczu o Superpuchar. Wtedy również Sovia wygrała. Zaksa miała więc wiele do udowodnienia nam, sobie i kibicom, ale to też im się wczoraj nie udało. Resovia zasłużenie wygrała 3:0 i zgarnęła 3 punkty utrzymując fotel lidera, co w tym sezonie jest prawdziwą nowością.

Byłam bardzo podekscytowana tym starciem. Resovii dawno nie pokazywano w telewizji, a mecze, które grali w międzyczasie, wygrywali, ale bez większego przekonania. Czasem brakowało koncentracji, co przekładało się na zacięte końcówki i nerwy związane z ewentualną stratą punktów. Ten mecz wyzwalał wiele pozytywnych emocji zarówno u nas, kibiców, jak i pewnie wśród samych siatkarzy. O braku koncentracji nie było mowy. Byłam przekonana, że nie będzie to łatwe spotkanie. Może nie tyle liczyłam, co po prostu spodziewałam się czterech, a może i nawet pięciu zaciętych partii. Warto wspomnieć choćby ubiegłoroczną batalię na Podpromiu, gdy wygraliśmy 3:2 a MVP ówczesnego meczu został Paul, który notabene właśnie wrócił do nas z turnieju o Puchar Wielkich Mistrzów. Zapowiadało się bardzo ciekawie i nie wiem, czemu tak mam, ale zazwyczaj tak u mnie jest, że jak się mecz zaczyna, to mam go już dosyć praktycznie na samym starcie. Tak było wczoraj. Wszystko przez to, że adrenalina rośnie, każda akcja przyprawia o zawał serca. Na szczęście z czasem to mija i zostaje tylko boisko, drużyna i ja. Nie ma nic dookoła.

Zaczęliśmy z Jochenem, Lukasem, Alkiem, Peterem, Kosą, Perłą i Igłą. Okazało się, że Piter doznał kontuzji pleców i nie mógł wystąpić w tym spotkaniu, co było lekką obawą, bo wiemy kim jest Piotrek i jak wielkie zagrożenie stanowi w ataku (zwłaszcza w nim), bloku i na zagrywce. Na szczęście pozostali środkowi nie zawiedli, ale o tym później. Początek meczu dla Zaksy. Najgorsze było to, że rywale popełniali masę błędów, głównie w zagrywce, a mimo to prowadzili. Długo czekaliśmy na pierwszą prawdziwą akcję z naszej strony – od dogrania, przez rozegranie, po atak, ale gdy już jej się doczekaliśmy, to machina ruszyła. Jak już wspomniałam, Zaksa przez większość seta prowadziła. Na pierwsze prowadzenie w tym spotkaniu wyszliśmy bodajże koło 19 punktu (już dokładnie nie pamiętam, czekam na powtórkę :)), czyli w paradoksalnie najlepszym momencie. Potem odskoczyliśmy na dwa punkty i tak pociągnęliśmy do końca. 24:23 – atak w aut z lewego. Już wydawało się, że będzie remis, gdy czujna Resovia poprosiła o challenge, by sprawdzić, czy Zaksa przypadkiem nie dotknęła siatki. My przed telewizorami widzieliśmy, że dotknięcie było. Ale jak to już ostatnimi czasy wiadomo, nie ma co wierzyć nawet challengowi i jednym słowem – wszystko się może zdarzyć. Na szczęście drugi sędzia nie miał wczoraj problemów ze wzrokiem i słusznie dał punkt Resovii. Tym samym wygraliśmy pierwszego seta, który jak wiemy, jest bardzo ważny, zwłaszcza w takich meczach. Druga partia bardzo podobna w przebiegu. Zaksa prowadziła, my goniliśmy i znowu pod koniec partii wyszliśmy na kilkupunktowe prowadzenie, którego nie oddaliśmy do końca seta. Trzeci set… No właśnie. Bałam się, że wszystko się sypnie. Ta przerwa przy prowadzeniu 2:0 nie pomaga, a wręcz powoduje, że można gładko przegrać kolejną partie. Dlatego tak bardzo liczył się dobry początek. Resovia dobrze zaczęła. Pasy prowadziły, jednak potem, za sprawą dwóch błędów Alka z lewego, wyszli na 3-punktowe prowadzenie. Druga przerwa techniczna i 13:16. Wtedy to na zagrywkę wszedł Dawid Konarski, który miał zaraz zejść w ramach dopłenienia podwójnej zmiany. Dawid nie miał zamiaru prędko schodzić. Zafundował rywalowi kilka potężnych bomb, zdobywając przy tym bezpośrednio dwa punkty. Zszedł dopiero przy stanie 17:16 i otrzymał potężną salwę braw od kibiców. To był zdecydowanie najważniejszy moment tego seta. Potem Resovia jeszcze odjechała. Nasi zawodnicy świetnie serwowali, odrzucając rywali od siatki. Potem dokładali bloki albo pewnie skończone kontry. Wynik mówi sam za siebie – 25:19 i mamy 3 punkty!!!!

Było to bardzo ważne zwycięstwo. Nie wygraliśmy do tej pory, oprócz meczu o Superpuchar, meczu z naszym potencjalnym rywalem z tzw. Wielkiej Czwórki. Jednak należy pamiętać o tym, że spotkania z Jastrzębskim Węglem i Skrą graliśmy na wyjeździe. Wczoraj atmosfera świetnie dopisywała. Kibice po raz kolejny nie zawiedli. Na szczęście zawodnicy również tego nie zrobili. Indywidualnie, w trakcie meczu, ciężko było mi wskazać jednego największego lidera. Najwięcej punktów, 13, zdobył Alek. Jak na prawdziwego kapitana przystało, dał przykład, skończył wiele piłek, ale też nie ustrzegł się błędów. MVP spotkania został jednak Niko. Chociaż pozornie zdobył „tylko” 8 punktów, jednak walnie przyczynił się do zwycięstwa, gdyż grał od połowy drugiego seta w miejsce słabiej spisującego się Petera, który poniekąd ma pecha. Zdobywa dużo punktów w meczach ze słabszymi drużynami, których nie transmituje się w telewizji. Gdy jednak przychodzi spotkanie z czołowymi ekipami, gra słabiej, czym daje powody do narzekania na jego postawę, ze strony choćby komentatorów. Wniosek jeden – trzeba pokazywać więcej meczów Resovii, bo jak na razie, poza inauguracją, w telewizji transmitowano jedynie hity kolejki z udziałem Pasów. No ale wracając do Nikołaja. Świetnie przyjmował, pewnie kończył ataki i równie skutecznie zagrywał – przy jego serwisach zdobywaliśmy kilka razy zdobywaliśmy serię punktów. A paradoksalnie zagrywał wczoraj tylko flota. Dał super zmianę i jak najbardziej zasłużenie zdobył nagrodę. Dobrze zagrał też Jochen, zdobywca 11 punktów. Swoje dołożyli środkowi, chociaż zdobyli tylko po 4 punkty, to wizualnie wydawało się, przynajmniej mi, że dostawali więcej piłek od Lukasa. On również może zaliczyć swój występ do udanych. Warto podkreślić, że trener Kowal stosował w każdym secie podwójną zmianę, która zazwyczaj dawała pozytywne skutki, jak np. seria Dawida w trzeciej partii. W końcu mogliśmy również oglądać Igłę, którego Zaksa starała się nękać zagrywką, ale zazwyczaj nieskutecznie. Do tego nasz libero dołożył kilka obron, więc biorąc pod uwagę to, że gra od  niecałego tygodnia, nie było źle :)

Po raz kolejny swoje dołożył trener Świderski. Jak go zawsze szanowałam jako zawodnika, jak współczułam mu i kibicowałam w powrocie po kolejnych kontuzjach, tak jego postawa jako trenera jest tragiczna. Nie będę tego komentować, bo nie chcę sypać wulgaryzmami, ale jego zachowanie jest skandaliczne. Powiem tyle – każdy klub, każdy trener ma taką samą sytuację, jak on. Kamery podczas przerw nie są nowością, ale widać trenerowi Zaksy całkiem nie przypadły do gustu i po raz kolejny nie zostały wpuszczone do obozu Zaksy. Czyli nie myliłam się, pisząc w 2. części Alfabetu, że najniebezpieczniejszym zawodem świata jest bycie operatorem telewizji Polsat.

Resovia zatem jako pierwsza obroniła fotel lidera PlusLigi i przerwała pechową passę. Klątwa lidera zatem już nie obowiązuje, co nie zaprzecza temu, że liga jest w tym sezonie bardzo ciekawa i nieprzewidywalna. Do końca listopada pozostało dosłownie kilkadziesiąt godzin i wkrótce, zapewne, wąsy znikną z twarzy naszych zawodników (o ile nie spodobała się im ta moda, kto wie). Będzie ich nam brakować, bo ta akcja była bardzo sympatyczna, ale niektórym przydałoby się ich zgolenie, prawda? ;)

Tyle na dzisiaj ode mnie. Mam nadzieję, że nie zanudziłam :) Pamiętajcie o „reakcjach”!


Pozdrawiam :D

niedziela, 24 listopada 2013

Kielce zdobyte, ale nie bez trudu

W VII kolejce PlusLigi mierzyliśmy się na wyjeździe z Effectorem Kielce. Mając w pamięci poprzednie nasze spotkanie w Kielcach, kiedy to przegraliśmy 2:3, należało zachować czujność i pełną koncentrację, z czym w szeregach Resovii ostatnio są spore problemy. I to było widać wczoraj. Mimo problemów, szczególnie w dwóch pierwszych setach, udało nam się wygrać 3:0. Wynik nie powinien mylić – to wcale nie było łatwe spotkanie.

Zaczęliśmy w składzie z Tichym, Konarem, Alkiem, Peterem, Piterem, Perłą i Igłą, który wrócił do pierwszego składu po trzech tygodniach nieobecności spowodowanej kontuzją kolana. Początek meczu był wyrównany – najpierw my osiągnęliśmy dwa punkty przewagi, a potem gospodarze, głównie za sprawą świetnie spisującego się Bruno Romanuttiego. To naprawdę śmieszne, gdyż przed meczem, gdy dowiedziałam się, że w Effectorze nie wystąpi Sławomir Jungiewicz, czułam, że Bruno, pomimo bardzo słabej gry od początku sezonu, w końcu odpali – jak na złość właśnie w meczu z nami i zrobi nam tyle krzywdy, co Niko w tamtym sezonie. Na szczęście aż tak nie szalał, a my zdobyliśmy upragnione 3 punkty. Ale wracając do przebiegu meczu, to zarówno w pierwszym, jak i w drugim secie byliśmy świadkami bardzo interesujących końcówek. Pierwszą partię Resovia wygrała do 23, a ostatni punkt zdobył asem Jochen, który wszedł w trakcie seta za słabiej spisującego się Dawida. Druga była jeszcze bardziej zacięta. Miałam nadzieję, że Resovia po problemach w poprzedniej odsłonie, w końcu odpali i zagra na równym wysokim poziomie nie dając większych szans kieleckiemu zespołowi. Ale było inaczej. Effector od połowy seta utrzymywał 2-3 punktową przewagę, było już nawet 23:21 dla gospodarzy, ale wtedy Resovia się obudziła. Transmisja radiowa mi się zacięła, nerwy były niesamowite, śledziłam wynik na plusliga.pl, ale tam później na tablicy cały czas widniał wynik 23:23. W końcu transmisja się wznowiła, było bodajże po 24, no i później ostatecznie wygraliśmy 27:25 - ulga niesamowita i nadzieja na o wiele lepszą grę w trzecim secie. W nim w końcu Resovia odpaliła, a w połączeniu ze słabszą postawą gospodarzy, którzy popełniali coraz to więcej błędów, dało nam to zwycięstwo do 17 i ostatecznie 3:0. W samej końcówce bardzo dobrze spisywał się Jochen, ale MVP spotkania został Peter.

Mecz z Effectorem był szczególny dla naszego przyjmującego – Nikołaja Penczewa. Wszak grał on w tej drużynie w tamtym sezonie i stanowił jej główną siłę napędową. Co ciekawe, o czym już wcześniej wspomniałam i o czym na pewno wszyscy pamiętamy, Niko zdobył przeciwko nam w styczniowym meczu 31 punktów. Kto wie, może gdyby nie ten występ, Resovia wcale by się o niego nie starała :) Oczywiście, traktujemy to w kategoriach żartów, bo Nikołaj jest świetnym zawodnikiem i bardzo cieszę się, że gra u nas. Jak do tej pory spisuje się całkiem nieźle. We wczorajszym meczu w końcu wystąpił na swojej nominalnej pozycji, ale nie miał niestety albo stety (zależy jak na to patrzeć) okazji na pokazanie się. Dalej dysponujemy tylko trzema przyjmującymi, gdyż Paul gra, a raczej „wącha trybuny” (jak przeczytałam na twitterze jednego z dziennikarzy. Swoją drogą fajne stwierdzenie ;)). Totalnie nie rozumiem po co on tam pojechał, bo ani nie pograł, ani się nie odbudował, a dodatkowo zostawił nas na jakiś czas, przez co przez kilka spotkań dysponowaliśmy tylko dwoma przyjmującymi. Oczywiście nie jest to jego wina, zespół musi liczyć 12 zawodników i ktoś musi siedzieć na ławie, ale skoro on siedział na trybunach (pewnie przez to, że mało u nas gra), no to całkowicie tego nie rozumiem. Na szczęście już jutro wraca do nas, więc w końcu będziemy w komplecie, niestety tylko do stycznia, ale to jeszcze kawał czasu, także cieszmy się tym, że Paul do nas wraca. Czas na to, żeby się w końcu pokazał i zagrał, jak nas do tego przyzwyczaił w poprzednim sezonie, a szczególnie w finale ze Skrą.

Jak już wspomniałam, po trzech tygodniach wrócił Igła. Wczoraj był szczególnym obiektem zainteresowań kieleckich zagrywających. Z przyjęciem radził sobie różnie, ale ogólnie nie było źle. Oczywiście jak to Igła, musiał podkreślić to, że do nas wrócił. Zrobił to w pięknym stylu dostając żółtą kartkę. Za co? Podobno za chodzenie poza kwadratem dla rezerwowych. Może nie konkretnie za to, ale za wynikającą z tego dyskusję. Tak, Igła wręcz pali się do gry, więc nie ma co się dziwić, że nosi go poza boiskiem ;) Powiem jedno – cieszę się, że w końcu do nas wrócił. Brakowało go na boisku. Chociaż Niko i Mateusz Masłowski bardzo dobrze sobie radzili, to jednak Igły nie da się w pełni zastąpić. Już wczoraj ustawiał kolegów na boisku, jak nas i ich do tego przyzwyczaił. Jednym słowem – dobrze, że już jest. Dzięki temu nie będziemy mieli problemów z obcokrajowcami, Niko wrócił na swoją pozycję i znowu będziemy oglądać ekspresje Igły na parkiecie, których mimo wszystko brakowało.

Resovia wróciła na pozycję lidera PlusLigi. Nie wiem czy to jest dobra wiadomość. Od kilku kolejek panuje przesąd, że lider zawsze przegrywa kolejny mecz. Zobaczmy: 
Zaksa - porażka z Indykpolem, 
Resovia - z Jastrzębskim
Skra  - z Czarnymi
znowu Resovia - ze Skrą
Indykpol - z Lotosem 
Jastrzębski Węgiel - wczoraj ze Skrą 
My w perspektywie mamy środowy mecz z Zaksą Kędzierzyn-Koźle u siebie i chyba trzeba w końcu przerwać tę serię i odwołać panujący przesąd. Gdzie jak nie u siebie! Rywal trudny, ale kiedy mamy pokazać pełnię swoich umiejętności, jak nie w takim meczu? O jedno chyba nareszcie możemy być spokojni – o należytą koncentrację. Jej na pewno w środę nie zabraknie. Rywale będą chcieli zrewanżować się nam za porażkę w Superpucharze, ale my gramy z potentatem w końcu u siebie, także trzeba to wykorzystać!!!

PS. Listopad powoli się kończy… Patrząc na zdjęcia Resoviaków z wczorajszego meczu, a szczególnie na Kosę, myślę sobie tak -  niech się już skończy… ;)


Do czwartku!!!

sobota, 16 listopada 2013

Główne założenie wykonane - mamy 3 punkty

W spotkaniu VI kolejki PlusLigi, Asseco Resovia Rzeszów, podejmowała na swoim terenie rywali ze stolicy – AZS Politechnikę Warszawską. Pomimo słabego początku i przegrania pierwszej partii, kolejne, nasi siatkarze wygrali pewnie i zasłużenie zgarnęli 3 punkty, które były głównym założeniem przed dzisiejszym meczem.

Jako że dzisiaj nigdzie nie wyjeżdżałam, to miałam zamiar słuchać transmisji w Internecie. No właśnie… Miałam zamiar. Bowiem oprócz muzyki, informacji praktycznie nic więcej nie słyszałam. Taki to urok mojego mega szybkiego Internetu (jest to oczywiście ironia)… No ale cóż, jakoś trzeba sobie radzić.

Z ciągle przerywanych transmisji nie mogłam nawet wyłapać w jakim składzie zaczęliśmy. A zaczęliśmy z Alkiem, Peterem, Fabianem, Jochenem, Perłą, Piterem i naszymi dwoma libero, czyli Nikołajem i Mateuszem. Niestety, pomimo wcześniejszych prognoz, nie zagrał Igła. W poniedziałek przejdzie kolejne badania i okaże się, czy w najbliższym meczu będzie gotowy do gry. Już się nie mogę doczekać jego powrotu, bo naprawdę brak naszego libero jest bardzo odczuwalny.

Był to również pierwszy mecz bez Paula Lotmana, który do Rzeszowa wróci dopiero 25 listopada. A więc, biorąc pod uwagę brak Paula, brak Igły i konieczność gry na libero Penchewa, na przyjęciu dysponowaliśmy faktycznie tylko Alkiem i Peterem. W składzie był również zawodnik z Młodej Ligi – Michał Filip, który już wcześniej był obecny w dwunastce, gdy nie było Nikiego, jednak jak wiemy, nie można go nazwać jeszcze (jeszcze!!!) zawodnikiem, który może wstrząsnąć drużyną dając dobrą zmianę i pociągnąć grę, więc teoretycznie graliśmy tylko dwoma przyjmującymi.

Po roku przerwy na Podpromie wrócił również nasz były atakujący, Adrian Gontariu, który w Resovii za długo nie zabawił. Jego powrót do PlusLigi był również chęcią pokazania się z lepszej strony, po tym, jak sezon 2011/12 przesiedział praktycznie na ławce. Ale mając takiego rywala, jak Gyorgy Grozer… nie ma co się dziwić, że nie zagrzał miejsca w pierwszej szóstce. Jednak ja go darzę wielką sympatią i bardzo żałuję, że miał tak mało okazji, żeby się pokazać w Rzeszowie. A więc dla niego był to sentymentalny powrót. Na pewno nie miał zamiaru odpuszczać i chciał zagrać jak najlepiej. 

Pierwszy set bardzo wyrównany, nawet z przewagą gości, która utrzymała się praktycznie do końca. Sama końcówka słaba po naszej stronie. Goście zdobyli bodajże 3 punkty z rzędu. A więc niestety, ale w premierowej partii musieliśmy uznać wyższość rywal. Wynik – 23:25. Drugi set… cóż ja mogę o nim powiedzieć. Niewiele… Pierwsza przerwa techniczna – 8:5 dla gospodarzy i ciągłe utrzymywanie przewagi. Od stanu 17:14 nasi zawodnicy zdobyli 8 punktów z rzędu. Pewnie wygrana partia – mamy remis 1:1 i ukochaną przez trenerów i większość zawodników 10-minutową przerwę. Co po niej? Nie wiadomo, gdyż z Resovią w trzecim secie bywa różnie. O tej partii nic nie mogę powiedzieć, gdyż cały czas walczyłam z transmisją, która za nic nie chciała mi się nawet uruchomić. Jeśli już udało mi się cokolwiek usłyszeć, to była to raczej relacja z meczu siatkarek Delvelopresu Rzeszów albo przerwa muzyczna. Jedyne co słyszałam z tej partii, to ostatnią piłkę, wybuch radości – 25:19 i 2:1 w całym meczu. Słuchając jednak pomeczowej wypowiedzi naszego trenera, dowiedziałam się, że przegrywaliśmy już bodajże 5:10. Tym większe brawa za grę w drugiej połowie tego seta. No, zaskoczenie spore. Ale wracając do mojej osobistej walki z Internetem. Po trzeciej partii dokonałam wielkiego odkrycia – mianowicie odłączyłam i ponownie podłączyłam Internet i o dziwo zaczęło nieźle chodzić. Jestem geniuszem!!! Szkoda tylko, że tak późno to odkryłam. Ale, jak to mówi przyłowie, lepiej późno, niż wcale. Początek partii nie był relacjonowany, ale jakże wielki przypływ radości wypełnił moje serce, gdy zobaczyłam wynik na plusliga.pl 8:1. Oczywiście, transmisja odpaliła, ale zanim przeniosła się na Podpromie, było już 10:5. Kilka piłek i znowu reklamy. Ach… to moje szczęście. No, ale nic. Resoviacy utrzymywali dalej swoją przewagę – 20:14, 21:16. 23:18, 24:19 i ostatecznie 25:20! Uff… wygrana. Mieliśmy zdobyć 3 punkty i zdobyliśmy :D

MVP spotkania został Jochen Schöps. Jako że postanowiłam uraczyć Was postem ekspresowo napisanym po meczu, a nawet już w trakcie (z nudów, jak nie miałam możliwości słuchania transmisji.. :)) to nie mogę ocenić ani gry Jochena, ani reszty zawodników, zobaczyć, jak wypadli w skuteczności i zdobyczach punktowych, gdyż nie znam jeszcze statystyk. Ale skoro Jochen dostał nagrodę, to nie mógł zawieść :) Właśnie przeczytałam komentarz na Facebooku, że grał jak profesor. Cały Jochen :D

Tak się zastanawiam, jak to jest, że nie ma meczu, w którym od początku do końca nie dalibyśmy rywalom dojść do głosu. Biorąc po uwagę wyniki poszczególnych partii – konkretnie drugiej, trzeciej i czwartej – można? Szkoda tylko, że często przytrafiają się takie, jak pierwsza. Nie wiem z czego to wynika. Może, tak jak w przypadku Politechniki, rywal, grający ostatnimi czasy fatalnie, przegrywający do zera z teoretycznie słabszymi rywalami, dodatkowo osłabiony brakiem podstawowych zawodników, skazany na pewną porażkę, za wszelką cenę chce się pokazać i walczy do upadłego, czego efektem jest wyrównany wynik? Chyba tak. Dobrze, że pomimo słabszego początku, potrafiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce i pewnie wygrać kolejne partie. Z tego, co wiem, w pierwszej partii zagrywka nie była naszą mocną stroną. Ale skoro przydarzały się serie w kolejnych setach, to chyba jednak Resoviacy na przestrzeni całego spotkania wzmocnili ten element gry.

Była to moja pierwsza transmisja w radiu i mam nadzieję, że ostatnia tak fatalna. Internet szaleje mi nie od dzisiaj, ale nie liczyłam, że będzie tak strasznie. Wierzę, że następnym razem będzie lepiej. Bo oczywiście na transmisję w TV z takich spotkań liczyć nie możemy… Szkoda tylko, że taką Zaksę pokazują nie tylko w meczach z potentatami, ale również ostatnio z Bydgoszczą i w następnej kolejce właśnie z naszym dzisiejszym rywalem. Pamiętam, jak w tamtym roku, w piłce nożnej pokazywali dosłownie każdy mecz mistrza Polski – Śląska Wrocław. Widać w siatkówce tego się prędko nie doczekamy. Pozostaje radio… Po dzisiejszym meczu, to jednak dla mnie słabe pocieszenie…


PS. Ciekawe, jak tam kolejny tydzień MOVEMBER w wykonaniu Resovii.. :) 

sobota, 9 listopada 2013

Wywozimy punkt z Bełchatowa

Mecze Resovii ze Skrą Bełchatów ostatnimi czasy przybrały miano: Gran Derbi PlusLigi. Mimo że bilans spotkań z 7-krotnym Mistrzem Polski długo był dla nas bardzo niekorzystny, to jednak, biorąc pod uwagę szczególnie ostatnie dwa sezony, zacięty finał i chyba jeszcze bardziej emocjonujący ćwierćfinał, jak najbardziej można zgodzić się z tym stwierdzeniem. Niestety dzisiaj nie udało nam się wygrać. Dlaczego napisałam w tytule „ wywozimy punkt z Bełchatowa”, a nie np. „Przegrana ze Skrą”? A no dlatego, że ten punkt mimo wszystko powinniśmy doceniać.

W fazie zasadniczej naszej Ligi, w ostatnich kilku sezonach, z Bełchatowa nie wywoziliśmy punkty, ba nie wygrywaliśmy nawet seta. Podkreślam, w fazie zasadniczej, play-offy to już całkiem inna bajka. Tamte mecze były całkowicie pod dyktando gospodarzy. Nie stały na wysokim poziomie i często zamiast hitu, były zwyczajnie jednostronnym widowiskiem. Nie wiem, jak Wy, ale ja trochę podchodziłam do tego dzisiejszego spotkania, z myślą, że może być ciężko. Nie chciałam się specjalnie „napalać” na wielkie widowisko, podeszłam spokojnie do tej potyczki.

Początek nie był zbyt obiecujący. Zaczęliśmy z Fabianem, Jochenem, Piterem, Perłą, Peterem, Alkiem i dwójką libero, czyli Nikołajem i Mateuszem. Mniej więcej do 10 punktu Skra górowała nad nami. Potem jednak wszystko się zmieniło. Zwłaszcza końcówka w wykonaniu Resovii była świetna i tym oto sposobem pierwszy set był na naszym koncie. W tym momencie pojawiła się nadzieja na coś więcej, przynajmniej z mojej strony, biorąc pod uwagę moje podejście do tego spotkania. Nerwy były duże. Druga partia zaczęła się najgorzej, jak tylko mogła. Seria Uriarte na zagrywce, bloki, asy, nieporozumienia na linii Penczew - Veres i na tablicy wyników zrobiło się 2:7. Gonitwa przez resztę seta przyniosła zmniejszenie strat do trzech punktów, ale na zwycięstwo to było za mało. Trzeci set wyrównany do stanu 17:17. I wtedy zaczął się cyrk… Bloki Skry, antenki Konara, auty po atakach, dwa błędy w przyjęciu i z remisu zrobiło się 18:25. Czwarta partia była do pewnego momentu pod wyraźne dyktando gospodarzy. Gdy osiągnęli 3-4 punktową przewagę, my w ogóle nie potrafiliśmy ich dogonić. Punkt za punkt, bez przełamania przy swoim serwisie. Atmosfera na hali, dość wyraźnie okazywana radość Skry dawały wrażenie, że Sovia nie ma argumentów. Chłopcy nie potrafili nic zrobić, żeby dobrać się do rywala, który pewnie kończył wszystkie swoje ataki. Jednak do pewnego czasu. Było bodajże 15:18, gdy zaczęliśmy grać porządnie. Skra dołożyła swoje błędy, a my też skrzętnie to wykorzystaliśmy, kończąc kolejne kontry. Wydawało się, że Skra nas już zdominowała, a tu szykował się tie-break. W nim zaliczyliśmy fatalny początek. Choć udało się wyrównać na po 8, to jednak potem Skra odskoczyła na 3 punkty i nie byliśmy w stanie jej dogonić. Mamy punkt.

Teraz pytanie – cieszyć się czy płakać? Ja po trochu się cieszę, bo jak już wyżej wspomniałam, nie spodziewałam się aż tak wyrównanego meczu. Co ciekawe spotkanie stało na naprawdę niezłym poziomie, chociaż bez błędów też się nie obyło. Najlepiej zapomnieć szczególnie o trzeciej partii, w której oddaliśmy rywalom 12 (?!) punktów, z czego większość w samej końcówce. Poziom spotkania i towarzyszącym mu emocjom był wysoki i obiektywni obserwatorzy mogli chyba po części być usatysfakcjonowani. U mnie mimo wszystko pozostał spory niesmak, bo można było więcej ugrać, ale widać, Skra była po prostu lepsza.

Indywidulanie po naszej stronie najlepiej, po raz kolejny w ostatnim czasie, spisał się nasz kapitan, Alek (zdobył 16 punktów). Gra rozkładała się na wielu zawodników. Fabian nieźle rozgrywał, choć momentami za bardzo ryzykował. Czasem to się udawało i wychodziły fajne zagrania, czasem nie, i albo nie przebijaliśmy piłki, albo oddawaliśmy za darmo, skazując się na świetnie funkcjonującą w tym spotkaniu kontrę Skry. Ogromnym wsparciem dla Alka, okazał się Jochen, który zaczynał mecz w pierwszej szóstce, w drugiej partii zszedł, by na czwartą znowu zameldować się na parkiecie. Osobiście uważam, że za szybko zszedł w drugim secie. Zapłacił za złe przyjęcie, słabe wystawy, przez co pakował się w blok. Oprócz tego słabszego fragmentu, grał bardzo dobrze i w sumie zdobył o dwa oczka mniej od kapitana, czyli 14. Dawid, żeby nie było, dał dobrą zmianę, ale błędy w końcówce trzeciej partii, a konkretnie dwa ataki po antence, przesądziły, że nie wyszedł na kolejnego seta w podstawowym składzie. Środkowi skończyli, co mieli skończyć. Co ciekawe, więcej punktów zdobył tym razem Perła – 10, a Piter 5. Drugi przyjmujący, czyli Peter, ewidentnie nie przypadł do gustu komentatorom. Nie powiem, nie gra wybitnie, ale też trzeba zwrócić uwagę na to, że większość zawodników nie jest w formie. Fakt, od niego sporo się wymaga, ale wierzę, wręcz jestem pewna, że jeszcze pokaże pełnię swoich umiejętności. Cały czas za to przerażają i jednocześnie wywołują podziw te ekspresy do niego na lewe, które nie wiem jakim cudem kończy, ale to robi, za co jemu wielka chwała. Gdy grał słabo, na boisku pojawił się Paul. Od początku nieźle spisywał się w ataku, ale w sumie zdobył tylko 5 pkt i na dwa ostatnie sety wyszedł ponownie Peter. Jutro nasz amerykański przyjmujący wylatuje na zgrupowanie reprezentacji USA przed Pucharem Wielkich Mistrzów. Mam nadzieję, ze tam trochę pogra i jak wróci, będzie stanowił silny punkt naszego zespołu.

Co nawet sami komentatorzy zauważyli, a co naprawdę rzucało się w oczy, to brak Igły.  I to nie tylko dlatego, że mieliśmy problemy z limitem obcokrajowców (był moment, gdy już chciał wejść na podwójną Tichy, ale przecież nie mógł). To też było ważne, bo pole manewru było ograniczone, ale rownież pod względem sportowym różnica była widoczna. Chociaż nawet nieźle przyjmował Niko, momentami fajnie bronił młody Masłowski, to jednak widać było, że Igły brakuje. Po udanym zagraniu, było widać ogień u naszych zawodników, to jednak prawdziwego „spajacza” i motoru napędowego tej drużyny, jakim bez wątpienia jest Igła nie było widać. Ten człowiek może mało bronić, ale po prostu musi być w naszym zespole, zwłaszcza w takich meczach, jak ten ze Skrą i wszystkich innych bazujących na emocjach. Na szczęście, w następnym spotkaniu, z Politechniką Warszawską, powinien zagrać i to jest bardzo dobra wiadomość.

Inna rzecz rzucająca się w oczy, niestety in minus, to była praca sędziów. Nie dość, że liniowi się nie popisali, odgwizdując boisko, gdzie ewidentnie pod ich nosem piłka spadała w aut, to jeszcze swoje dorzucił drugi sędzia. Jeden raz szczególnie zapadł w pamięci. Pierwszy raz mieliśmy my, jako widzowie Polsatu Sport, możliwość podpatrzenia oficjalnych wyników wideoweryfikacji na ekranie monitora, z którego korzysta drugi arbiter. Jedna z akcji – bodajże Alek (już teraz sama nie pamiętam, jeśli to był kto inny, to mnie poprawcie), bynajmniej na pewno z lewego skrzydła, przy wyniku 10:9 dla Sovii, zaatakował w boisko. Tak mu się przynajmniej wydawało. Sędzia odgwizdał aut, więc trener Kowal poprosił o challenge. Na zdjęciu ewidentnie było widać, jak piłka spłaszcza się na linii. Fragment jest na aucie, fragment w linii. My to widzimy, komentatorzy też. A sędzia stoi i się patrzy. O co chodzi? A on dalej stoi i się przygląda. Po chwili wychodzi na boisku i gwiżdże aut. Okej, może to nie zaważyło za bardzo na wyniku, może nie przez to przegraliśmy, ba na pewno tak nie było, ale takich błędów nie wolno popełniać! Stąd pretensje ma Andrzej Kowal i pewnie pół, o ile nie cała Resovia. Jednak fakt faktem Skra zasłużenie wygrała i nie ma co zwalać na tą sytuację, czy inne. Jednak stronniczość arbitrów była nad wyraz widoczna. A to nie jest to, do czego powinni dążyć sędziowie.

Wracając do Resovii. Spokojnie – zemścimy się na Podpromiu! Tak się złożyło, że z potentatami gramy teraz na wyjeździe, a wiadomo jak Resovia gra w innych halach i jak o wiele lepiej i łatwiej gra się u siebie (nie zawsze, ale przeważnie). Więc nie ma co się sugerować wynikami, płakać, że Resovia jest najsłabsza z Wielkiej Czwórki, bo to się jeszcze zmieni. Eksperci pewnie będą mówili, że Mistrz przegrywa z 3, 5 ekipą poprzedniego sezonu. Co więcej, niedawno pojawiły się głosy, że porażka z Jastrzębiem to jest sensacja. No to przepraszam bardzo, Resovia musi z wszystkimi wygrywać. Co, oni są cyborgami, czy jak? Pamiętajmy, najważniejsze są play-offy, a do nich jeszcze trochę czasu zostało.


Tyle o tym spotkaniu. Jeśli chcecie coś dodać, to chętnie dowiem się, jak Wy widzieliście to spotkanie. Liczę również na wyrażanie opinii poprzez „reakcje”, które macie na dole pod postami. 

czwartek, 7 listopada 2013

Trzy punkty zostają w Rzeszowie

Tym razem obyło się bez większych niespodzianek i Resovia w III kolejce Ligi Mistrzów pewnie pokonała Jihostroj Czeskie Budziejowice 3:1.

We wczorajszym meczu liczyliśmy na pełną koncentrację Resoviaków i pewne zwycięstwo. W całym spotkaniu bywało różnie – pierwszy set cały czas na granicy, ale zwycięstwo do 22. Drugi pewnie rozpoczęty, ale seria atakującego Kriski, który miał być największym zagrożeniem ze strony Czechów i ewidentnie był i co więcej przez pierwszą część meczu był nie do powstrzymania, ustawiła wszystko. Chociaż pod koniec tej partii, chłopcy zerwali się do walki, to jednak atak Dawida Konarskiego przy 19:23 w antenkę, zaważył na tym, że się nie udało. Niby podgoniliśmy trochę, ale za 4 razem rywale wykorzystali piłkę setową i wygrali seta. Odezwały się stare grzeszki – padła seria, a potem już było za późno na walkę. Teoretycznie z takim rywalem (przy całym szacunku dla gości), nie powinniśmy tracić seta, bo taką grą można ich zachęcić do walki, a potem zawsze jest ciężko. Zresztą, o tym najlepiej przekonaliśmy się tydzień temu, gdzie chłopcy pozwolili Czarnogórcom rozwinąć skrzydła i ostatecznie Resovia stała się sprawcą niemałej sensacji. Jednak trzecia, a zwłaszcza czwarta partia uspokoiła nas i przede wszystkim samych zawodników. W 3. Do mniej więcej 10 punktu gra była bardzo wyrównana. Ale wtedy na zagrywce pojawił się niejaki Jochen Schöps i praktycznie pozamiatał sprawę. Nie była to może tak imponująca i efektowna seria jak Mattiego Oivanena, ale swoje nasz atakujący zrobił – dwa albo trzy asy (dokładnie nie pamiętam), zespół dorzucił bloki i skuteczne kontry i set był pewnie wygrany do 16. Prawdziwy popis Resovii czekał nas w czwartej odsłonie, gdzie szybko odskoczyliśmy rywalom. Padła seria bodajże 9 punktów przy zagrywce Pitera, a po niej spokojnie utrzymywaliśmy przewagę. W końcu pojawił się luz, radość, czyli coś, na co czekaliśmy po blamażu sprzed tygodnia.

Co warto podkreślić, gra była w miarę równomiernie rozłożona. Świetnie grał Alek, zarówno w ataku, jak i na zagrywce. Swoje z lewego dorzucił również Peter, który po prostu żąda takich ekspresów, że momentami chyba sam do nich nie nadąża. Momentami jest to szaleńcza gra, ale jeśli Peter ma tak kończyć piłki, jak wczoraj, gdzie z paradoksalnie gorszych piłek zdobywał punkt, a z łatwiejszymi miał problem, to proszę bardzo. Z czego jestem najbardziej zadowolona? Z postawy Lukasa. Pierwszy raz widziałam praktycznie pełny mecz w jego wykonaniu (nie licząc podwójnych, aczkolwiek krótkich zmian). Najważniejsze jest to, że nie było wielkiej różnicy w tym, jak rozgrywał Fabian. Oczywiście to są dalej dwaj różni zawodnicy i dwa odmienne style, ale widać było, że Tichy przyspiesza grę, a więc nie ma z tym problemu i to bardzo cieszy. Świetnie rozumiał się z Piterem, wystawiał mu cudowne piłki na odpowiedniej dla niego wysokości. Podobnie jak Fabian maksymalnie przyspieszał na lewe, a szczególnie do Petera. Urozmaicał grę i to jest ogromny plus. A więc wziął się do roboty i będziemy mieli ciekawą rywalizację między naszymi rozgrywającymi o pierwszą szóstkę. Inna, równie interesująca walka od dawna zapowiada się na prawym skrzydle. Wczoraj, chociaż wyszedł w podstawowym składzie Dawid, to jednak większość meczu i to na dobrej skuteczności, rozegrał Jochen. Szczególnie pokazał się w trzecim secie, na zagrywce, o czym już wyżej wspomniałam. Nowością, przynajmniej dla mnie, osoby, która nie widziała meczu z Transferem, był występ pary Penchew- Masłowski na libero. Widok Igły na trybunach jest czymś nowym i mam nadzieję, że w trakcie sezonu nie będziemy musieli na to patrzeć. Niemniej jednak i Niko, i Mateusz zagrali w miarę poprawnie. Zapewne wielkim wydarzeniem był ten mecz dla naszego młodziutkiego libero, który podobno jest szykowany na przyszłego następcę Igły. 16 lat, występ w PlusLidze, a teraz w Lidze Mistrzów – to dla niego jest naprawdę wielka sprawa. Zagrał na całkiem niezłym poziomie. Wchodził jedynie do obrony i kilka piłek wyciągnął. Niko, wchodzący do przyjęcia, też nie zawiódł. Przyjmował solidnie i na szczęście nie był nam wczoraj potrzebny jako nominalny przyjmujący wchodzący z ławki, bo koledzy na tej pozycji nie zawiedli. Swoje kilka minut miał w meczu Paul, którego chyba najrzadziej widzimy z wszystkich (przynajmniej w meczach transmitowanych). Wczoraj miał trochę pecha. W trzecim secie wszedł, dostał piłkę na pipe’a i został zablokowany. W czwartej z lewego też po jego ataku piłka została w naszym polu, potem zdobył jeden punkt, mógł drugi, bo Tichy dwa razy przy piłce meczowej posłał do niego na pipe’a (nawet komentatorzy zauważyli, że Tichy za wszelką cenę chce mu dać skończyć), ale niestety na nic to się zdało. Więc występ trochę nieszczęśliwy, ale wierzę, że jeszcze o Paulu będzie w tym sezonie głośno :)

No właśnie, skoro o Paulu mowa. Nasz przyjmujący za chwilę, konkretnie w niedzielę wylatuje na zgrupowanie kadry przed Pucharem Wielkich Mistrzów. Nie będzie go przez ponad dwa tygodnie. Na szczęście jeszcze w sobotę będzie w składzie Sovii na mecz ze Skrą Bełchatów. Problem byłby gdyby go nie było, bo jak wiemy, na libero gra ostatnio Niko, a wtedy zostalibyśmy tylko z dwoma przyjmującymi.  Igła jednak wraca do zdrowia i pewnie wystąpi w najbliższym (po Bełchatowie) meczu PlusLigi i Niko wróci na swoją nominalną pozycję. A więc na wielki mecz Paula będziemy musieli troszkę poczekać. No chyba, że będzie miał wejście smoka w Bełchatowie, kto wie :D

Po słabych dwóch setach, w końcu widzieliśmy pewną siebie, skoncentrowaną i cieszącą się grą Sovię. Jak komentatorzy narzekali na brak bloku w pierwszych partiach, tak w trzeciej i czwartej punktowali tym elementem praktycznie cały czas. Co mogę więcej dodać – marzę o jednym takim spotkaniu całkowicie pod nasze dyktando. Bez utraty serii, bez nerwów w końcówkach. Od początku do końca bawiący się grą, uśmiechnięci i niedający szans na wyjście z 20 pkt w żadnym z setów. Jeszcze takiego spotkania nie było, wpływ na to ma zapewne też przerwa, ale wierzę, że jeszcze kiedyś będę świadkiem takiego spotkania. 

Tymczasem cieszymy się z trzech punktów, zapominamy o drugiej partii, chwalimy za dwie ostatnie i czekamy na szlagier ze Skrą. Jeszcze bez Igły niestety, ale w najbliższych meczach powinniśmy już go widzieć na boisku.

Do niedzieli ;) A może i soboty… Zależy od wyniku i nastroju po spotkaniu :D Także pilnie śledźcie i nie zapominajcie o „reakcjach” :)

PS. I te wąsy... :D Ale się Resovia zaangażowała w Movember! ;)

niedziela, 3 listopada 2013

Bydgoszcz pokonana!

Wczoraj odbyły się 4 mecze IV kolejki PlusLigi. Swoje spotkanie rozegrała też Resovia. Rywalem Pasiaków był zespół, który jak dotąd jako jedyny nie wygrał żadnego spotkania – Transfer Bydgoszcz.

Po raz kolejny muszę stwierdzić, że nie widziałam tego meczu, no bo jak. W radiu transmisji nie słuchałam, bo nie było mnie w domu. Nie śledziłam relacji w Internecie, ponieważ w czasie, gdy Resovia rozgrywała swój mecz, ja byłam w Olsztynie i oglądałam mecz Indykpolu z Politechniką Warszawską. O tym meczu jednak nie będę pisać, bo wiem, że Was to niewiele obchodzi. O ile o spotkaniu z Zaksą wspomniałam, bo była to sensacja i jednak Kędzierzynianie to nasi rywale w walce o mistrzostwo, o tyle ani Olsztyn, ani Warszawa teoretycznie (teoretycznie!!!) nie stanowią dla nas większego zagrożenia. Mogę jedynie wspomnieć, ze brat naszego byłego Resoviaka – Mikko Oivanena – Matti, zrobił niezłe show. Od stanu 10:10, zszedł z pola zagrywki przy wyniku 21:10 dla miejscowych. Za nic nie chciał się pomylić :) Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałam TAKĄ SERIĘ, może już nie pamiętam, ale takie coś zdarza się raz na sto spotkań (no może przesadziłam). Zasłużenie zdobył nagrodę MVP. Hitem kolejki był mecz Zaksy z Jastrzębskim Węglem. Jego też nie widziałam, a nawet jakbym widziała, to ten blog nie jest ani poświęcony Zaksie, ani Jastrzębianom, a kto chciał, ten oglądał i widział to podobno bardzo ciekawe spotkanie. Inną, chyba największą sensacją tej serii spotkań była porażka dotychczasowego lidera, PGE Skry Bełchatów z beniaminkiem z Radomia 1:3. A więc każdy już jakieś spotkanie przegrał, a na pierwsze miejsce ponownie wróciła nasza kochana Sovia.

Spróbuję coś napisać o meczu z Bydgoszczą. Szczegółów żadnych nie ujawnię, ale mam nadzieję, że ci, którzy byli obecni na spotkaniu, w komentarzach podzielą się wrażeniami. Z mojej strony będzie to swego rodzaju improwizacja :)

A więc tak – dwa pierwsze sety pewnie wygrane. Mam nadzieję, że było to spowodowane solidną i dobrą grą Resovii a nie masą błędów przyjezdnych. Na wynik trzeciego seta chyba klasycznie miała wpływ 10-minutowa przerwa.  Czwarty chyba spokojniejszy i 3 punkty na naszym koncie :) (wiem, wiem, bardzo szczegółowa analiza ;) ) MVP meczu został Lukas – bardzo się z tego cieszę, ponieważ dla niego to na pewno wielka sprawa, biorąc pod uwagę to, że mecze częściej zaczynał Fabian, a gdy już trener rozpoczął z Tichym w składzie, to szybko go ściągał. Świetnie zagrał Alek – zdobył 22 punkty i teoretycznie pewnie jemu się ta nagroda należała, ale to tylko pokazuje, że Lukas dostał ją nie dlatego, że nie było komu jej przyznać, tylko faktycznie dobrze rozgrywał. Ja mu życzę wszystkiego najlepszego, niech pracuje na treningach i gra. Chociaż bardzo lubię Fabiana i jestem bardzo zadowolona z jego postawy, to zawsze kibicuję Lukasowi, za to, co go spotykało przez te dwa lata. Mam nadzieję, że coś o jego grze mi tutaj napiszecie ;) Z opinii pomeczowych wynika, że silnym punktem Resovii była zagrywka. No cóż, w końcu!!! :D

Złą informacją jest kontuzja Igły. Jak już powtarzałam, nie śledziłam sama tego spotkania, dostawałam jedynie sms-y od koleżanki z wynikiem setów i pierwsza myśl, która mi przyszła po otrzymaniu sms-a o treści „Igła ma kontuzję…”, była taka – ten facet to ma szczęście w tym sezonie. Pierwszy raz od początku trenował z zespołem, nie był na Mistrzostwach Europy, więc nie przyjechał do klubu z jakimś urazem, a jednak paradoksalnie ma już 2 urazy za sobą. Jest już po zabiegu – sprawa dotyczyła naderwania mięśnia czworogłowego. Przerwa najprawdopodobniej będzie wynosić tydzień. Na pewno nie zobaczymy go w meczu LM z Budziejowicami, nie wiadomo czy wystąpi w hicie ze Skrą Bełchatów.

Tyle na dzisiaj ode mnie :)


PS. Jeszcze raz dziękuję za te już ponad 1600 wyświetleń :D