czwartek, 30 stycznia 2014

Bez niespodzianki

Tym razem obyło się bez sensacji. Asseco Resovia Rzeszów pokonała u siebie Effector Kielce 3:0 i dzięki temu zwycięstwu ponownie wróciła na fotel lidera.

Mecz z Kielcami, przez ostatnią wpadkę, mimo wszystko wywołał u mnie trochę więcej emocji. Kluczowa była odpowiedź na pytanie, czy porażka w Warszawie była zwykłym wypadkiem przy pracy czy początkiem jakiegoś kryzysu. Na szczęście okazało się, że to pierwsze. Przyznam się jednak, że nie słuchałam relacji w radiu, co jakiś czas jedynie spoglądałam na wynik meczu, bo nie chciałam się za bardzo denerwować, a poza tym strasznie źle się czuję i wolałam spokojniej przeżyć wczorajszy wieczór :D

Zaczęliśmy „mistrzowskim składem”. Najważniejsze, że wrócił Alek, bez którego naprawdę ciężko już sobie wyobrazić grę Pasów. Kapitan wrócił i od razu grało się lepiej :) Pierwsza partia zaczęła się od wyrównanej, lecz nieporywającej walki. Resovia odskoczyła dopiero w okolicach drugiej przerwy technicznej i potem w pełni kontrolowała sytuację. Drugi set do pewnego momentu przebiegał podobnie. Z tą różnicą, że przez kilka błędów miejscowych, m.in. nieudaną kiwkę Lukasa albo nieskończone ataki przez Paula, kielczanie doprowadzili do remisu – po 19 a potem nawet wyszli na prowadzenie – 22:21. Na szczęście w końcówce dzięki naszemu kapitanowi udało nam się wygrać do 23. Trzecia partia była najbardziej wyrównana. Raz jeden, raz drugi zespół odskakiwał na 1-2 pkt. Resovia ostatecznie wygrała tę odsłonę do 22 i zainkasowała 3 punkty.

MVP meczu został Jochen, który zdobył 17 punktów (z czego 16 samym atakiem). Zagrał fantastycznie, pokazał wielką klasę i kunszt, z jakim wykonuje swoje ataki. Był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem w szeregach Resovii. Pozostali zawodnicy również przyczynili się do zwycięstwa. Alek i Kosa dorzucili po 10 oczek a Paul i Piter po 6. Nad całością dowodził tym razem Lukas, który chyba dobrze wypełniał swoje zadanie, skoro na boisku ani na chwilę nie pojawił się Fabian.

Trudno mi coś więcej na ten moment napisać. Jeśli wydarzyło się coś ciekawego albo chcielibyście coś dopowiedzieć, to zachęcam do komentowania :)

Już za dwa dni czeka nas kolejny mecz w PlusLidze, tym razem Mistrzowie Polski wybierają się nad morze, gdzie zagrają z Lotosem Treflem Gdańsk. A potem? Wielka polsko-polska batalia o Final Four Ligi Mistrzów. Jednak na razie skupiamy się na tym, co w sobotę. Po tym meczu na pewno będę miała więcej do powiedzenia (a raczej napisania), niż po spotkaniu z Kielcami.


Pozdrawiam :D

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Warszawska zadyszka

Po udanych meczach ze Skrą i Knack Roeselare, siatkarze Mistrza Polski wybrali się do Warszawy na ligowy mecz z AZS-em Politechniką. Niemiłą niespodzianką zakończyło się to spotkanie, gdyż gospodarze zasłużenie wygrali 3:1, a Resovia zagrała grubo poniżej oczekiwań.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to brak Alka i Kosy. W ich miejsce w dwunastce pojawili się Michał Filip i Wojtek Grzyb. Pierwsza szóstka wyglądała następująco: Fabian, Jochen, Paul, Peter, Piter, Perła i Igła. Początek, do stanu 4:2 dla nas wyglądał tak, jak powinien. Fajnie zagrywał Peter, pojawił się pipe, a swoje ataki dość pewnie kończył Jochen. No i jak stanęło, tak stanęło. Co w tym wszystkim najlepsze, to to, że mogliśmy wygrać pierwszą partię. Było już 18:24, ale za sprawą błędów gospodarzy i naszych bloków doprowadziliśmy do remisu. Nie udało się osiągnąć nic więcej. Ok, może się otrząsną i w końcu zaczną grać na wyższym poziomie. Nic z tych rzeczy. Jedynie za sprawą świetnych zagrywek Nikiego odskoczyliśmy na 16:12. Fajnie, że po przerwie zrobiło się po 16. Naszym coraz bardziej trzęsły się ręce w ataku, a gospodarze nie ustępowali. Na szczęście w końcówce udało się odskoczyć i wygraliśmy do 22. No to może teraz? Udało się przepchnąć, warszawianie mieli wielką szansę na wygranie seta, ale ją zmarnowali, była przerwa 10-minutowa na rozbudzenie, to może ruszymy? A gdzie tam.. Trzecia partia bardzo przypominała tę pierwszą. Nie potrafiliśmy dogonić AZS-u i utrata punktu stała się faktem. Czwarty set rozpoczął się najgorzej jak mógł, bo wynikiem 0:5. Ja w tym momencie pogodziłam się z porażką. Zresztą, cały mecz czułam, że tu może stać się coś złego. Jednak o dziwo, nasi gonili i to całkiem skutecznie. Najpierw doprowadzili do stanu 11:12, potem oczywiście dali gospodarzom odskoczyć na 11:16, ale w końcówce prowadziliśmy 24:22. W mojej głowie pojawiły się dwie myśli. Po pierwsze – Bożee, my tu możemy jeszcze wygrać! :O I druga, która brzmiała mniej więcej tak – jak oni to zawalą, to będzie taaak bolało, że chyba wolałabym porażkę do 19. Oczywiście musiała się spełnić ta druga i zamiast tie-breaka, mamy zero punktów.

Jest to niespodzianka i to spora. Biorąc pod uwagę formę Resovii w ostatnich kilku meczach, chłopcy nie mieli prawa tu przegrać. Oczywiście, to jest tylko sport i o zwycięstwie decyduje wiele czynników, a w naszym przypadku o porażce i tu pojawia się pytanie – co się stało? Brak koncentracji? Tym można tłumaczyć tylko pierwszego seta. Ostatnio graliśmy bardzo ważny mecz o być albo nie być w LM i siłą rzeczy w tamtym spotkaniu poziom koncentracji i zaangażowania był większy. Ja ujmę to tak – po prostu mieliśmy słabszy dzień i tyle. Nie wychodziło nam nic. Przepraszam bardzo, jak można wygrać mecz, pakując 23 razy piłkę w blok rywali, grając na tak słabym procencie w ataku i nie mając lidera na boisku? Nie można! Paradoksem jest to, że my mieliśmy na to szansę! Ale, skoro dochodząc rywala i mając punkt straty, do tego grając dobrą zagrywką, broniąc atak warszawian, mając kontrę, nie potrafimy przebić się przez blok albo bojaźliwie oddajemy piłkę na drugą stronę, to o sukcesie nie może być mowy. Resovia nie była w stanie skończyć ataku w kluczowych momentach. Pewnie, gdyby to przepchnęli (bo tylko tak można nazwać ten mecz) i wygrali, byliby prawdziwymi mistrzami, którzy pomimo fatalnej gry, potrafią wygrać. Ale nie przepchnęli i zamiast słabego zwycięstwa, mamy jeszcze gorszą porażkę i sporo rzeczy do przemyślenia.

Czemu napisałam, że „my mamy sporo rzeczy do przemyślenia”? Przecież to zawodnicy przegrali i oni muszą wyciągać wnioski. Jednak my, kibice, jeżeli nie chcemy przeżywać więcej takich rozczarowań, powinniśmy z większą pokorą przystępować do tego typu spotkań. W tym momencie nie mam żadnych pretensji do nikogo i o nic, po prostu, wydaje mi się, że trochę za bardzo udzieliła nam się fala radości, pochwał i dumy z poczynań Resovii. Tak długo czekaliśmy na moment, w którym w końcu Resovia zacznie być stawiana w roli prawdziwego faworyta, że zapomnieliśmy o tym, iż słabszy dzień zdarza się każdemu, nawet największym. Z jednej strony twitty, m.in Jakuba Bednaruka (którego bardzo lubię, bo jest przezabawnym człowiekiem i któremu bardzo gratuluję tego zwycięstwa) o naszej potędze, z drugiej artykuły i felietony, z których wynika, że skoro pokonujemy 3:0 Skrę, to pierwsze miejsce w tabeli mamy zagwarantowane, a i w walce o tytuł nikt nas nie będzie w stanie pokonać. Przepraszam bardzo, ale odpowiedzcie sobie szczerze na pytanie – Czy przed meczem zakładałeś/aś porażkę z Warszawą po takich spotkaniach, jak ze Skrą czy dwukrotnie z Roeselare? No właśnie, chyba nikt się tego nie spodziewał. Ja też nie. I tu przyznaję się bez bicia. Pierwszy raz dałam się ponieść temu mitowi o naszej potędze i zostałam brutalnie sprowadzona na ziemię. Oczywiście, w dalszym ciągu na parkiecie grają zawodnicy a my jesteśmy tylko obserwatorami. Nie twierdzę, że przed telewizorami mamy jakikolwiek wpływ na wynik meczu. Chodzi mi tylko o to, że żeby radość po zwycięstwie była większa a porażka tak bardzo nie bolała, to warto czasami na spokojnie podejść do takiego meczu i pamiętać, że zespoły pokroju Warszawy, Częstochowy czy Kielc w starciach z nami nie mają nic do stracenia i jeśli będzie im wszystko wychodziło, jak wczoraj gospodarzom, to nawet z nimi możemy przegrać.

Broń Boże nie dramatyzuję, nie twierdzę, że nagle mamy słabą drużynę. Wczoraj przyszedł taki dzień, że żaden zawodnik nie był w stanie utrzymać wysokiego poziomu gry. I jak to bywa w Resovii, jak się posypało, to wszystko naraz. Nagle ten szeroki skład okazał się, może nie tyle przekleństwem, co po prostu brakiem gwarancji na poprawę gry. Przyjmujący zagrali słabo, stąd tyle rotacji. Wczoraj można było się przekonać, ile dla nas znaczy Alek. Nie twierdzę, że zagrałby genialny mecz, pewnie grałby jak cały zespół, ale mimo wszystko, zabrakło kogoś, kto mógłby pociągnąć grę, wrócić wiarę w poczynania zespołu. A ostatnio to właśnie nasz kapitan spełniał takie zadanie. Dodatkowo, jego brak skomplikował możliwości dokonywania zmian. Teoretycznie mieliśmy do dyspozycji tylko trzech przyjmujących a trener jednocześnie musiał pilnować limitu obcokrajowców na parkiecie. Nie ma jednak co gdybać, w poprzednich meczach wszyscy byli w formie, nawet ci zmianowi, a w Warszawie, żaden z zawodników nie zagrał solidnego spotkania. Ok, 21 punktów zdobył Konar i on był naszą główną podporą, 11 oczek dorzucił Piter, reszta zdobyła 7-9 punktów, ale tak naprawdę żaden z zawodników nie może powiedzieć, że zrobił wszystko, co mógł i nie ma sobie nic do zarzucenia.

Może i ten mecz był ciekawy (chyba tylko dla kibiców AZS-u i neutralnych obserwatorów), ale ja, po raz drugi tym sezonie (wcześniej z JW), miałam serdecznie dosyć i to już po drugim secie. W mojej opinii ten mecz był nudny i ciągnął się jak flaki z olejem. Niestety takie też się zdarzają… A sam fakt porażki powoduje, że chcę o nim jak najszybciej zapomnieć i nie mam zamiaru oglądać żadnych powtórek (chociaż pewnie trochę na nie spojrzę, niestety nauczyłam się oglądać przegrane :/) i jedyne, o czym marzę, to zobaczyć powtórkę meczu z Knack, której fragmenty zresztą udało mi się obejrzeć dzisiaj rano. Musiałam sobie przypomnieć jak jeszcze do niedawna grali i jak wielką radość sprawiała im gra. Wczoraj na ich twarzach widziałam jedynie zażenowanie a chwilami nawet brak wiary w ostateczny sukces.

Tym samym zaliczyliśmy wpadkę z zespołem niżej sklasyfikowanym. Przypominam, że do tej pory, z Wielkiej Czwórki, tylko my nie mieliśmy za sobą takiego spotkania. Do wczoraj. Takie są prawa ligi. I tak można stwierdzić, że długo wytrzymali, przecież zaraz kończy się faza zasadnicza. Nasza piękna seria 9 kolejnych zwycięstw również się skończyła, ale nie ma co się martwić na zapas. Już w środę kolejny mecz. Wcale nie musi być łatwo, zwłaszcza, że Resovia pokazała, że nie jest cyborgiem i słabsze mecze również jej się zdarzają. Czekam zatem na wynik tego spotkania i wtedy zobaczymy, czy to tylko jednorazowa wpadka, czy nie.

Hejty się posypały, nic nowego. Porażka = fala krytyki. Jednak, jak ja to mówię, ostatnio było tak dobrze, że musiało przytrafić się coś złego. Wszak równowaga w przyrodzie musi być ;)

PS. No to nam Adi pokazał swoją wartość… :) Matko 31 punktów? :O Jestem w szoku… No cóż.. Brawo Adi!!!

Miało byc krótko, a tymczasem wychodzi na to, że o porażkach potrafię więcej napisać, niż o zwycięstwach. Dziwna jestem (w końcu kto chce czytać o przegranych i to jeszcze w takim stylu???) :/ Mam nadzieję, że nie zanudziłam, choć to może być trudne... 


Pozdrawiam 

czwartek, 23 stycznia 2014

Jesteśmy w szóstce najlepszych zespołów Europy!!!

Tak!!! Tak!!! Udało się!!! Asseco Resovia Rzeszów pewnie awansowała do kolejnej fazy play-off Ligi Mistrzów. Rzeszowianie pokonali na wyjeździe belgijski Knack Roeselare 3:1, ale już po 3 setach mogliśmy cieszyć się z awansu.

Mecz ten zapowiadał się bardzo interesująco. Tydzień temu Resovia bardzo pewnie wygrała u siebie z Belgami, ale wiadomo było, że wcale nie będzie łatwo w hali rywala, która jest nieprzyjemna do grania. Knack nie miał nic do stracenia, bałam się, że będą bardzo napierać na nas, niesieni falą dopingu, oczywiście nieporównywalną z tą na Podpromiu, ale bardzo specyficzną. Do awansu brakowało dwóch setów, jednak nasi zawodnicy nie nastawiali się na tylko ich wygranie, ale na zwyciężenie w całym meczu.

Sensacji, co do wyjściowej szóstki, nie było. Mimo wszystko eksperci, komentatorzy nie wiedzieli kto wyjdzie, jednak nasz trener, tak jak, przynajmniej ja, się spodziewałam, wystawił szóstkę z poprzedniego meczu pomiędzy tymi drużynami. Początek bardzo dobry. Dzięki kapitalnym zagrywkom Alka odskoczyliśmy na bezpieczny dystans i praktycznie do końca nie daliśmy się dogonić. Wygraliśmy do 18. Drugi set był ostatnim, w którym Belgowie mogli jeszcze powalczyć. Byłam pewna, że się rzucą na nas, a my, jeśli dalibyśmy im szansę na odbudowanie gry, mogliśmy mieć problemy. No i tak się stało. Stanęliśmy, a Belgowie powoli się rozgrywali. 14:8 – najwyższe prowadzenie gospodarzy. Potem systematycznie goniliśmy rywali. W końcówce to się udało, mieliśmy nawet 2 piłki setowe, jednak Knack skutecznie się broniło i, co więcej, wykorzystało swoją szansę na wygranie seta. trzecia partia – my dalej byliśmy seta od awansu, a Belgowie cały czas musieli się bronić. Tym razem jednak, zagraliśmy tak jak w pierwszej partii – kapitalnie zagrywką, pewnie w ataku, czego efektem było zwycięstwo 25:17 i długo wyczekiwany awans do najlepszej szóstki Europy. Czwarty set oglądało się bardzo przyjemnie. Może było nudno, tempo siadło, ale w końcu mogliśmy bez żadnych nerwów i negatywnych emocji oglądać poczynania Pasiaków. Pewne było, że Andrzej Kowal wystawi całkiem inną szóstkę w tej partii. Najważniejsze było to, że w końcu Alek dostał trochę wolnego, w miejsce którego wszedł Niko. Do tego zagrał Paul. Graliśmy bardzo pewnie, Belgom ewidentnie odechciało się walczyć. Ostatecznie wygraliśmy tę partię do 18 i mogliśmy świętować.

Najlepszym zawodnikiem w szeregach Resovii był Alek. Grał niesamowicie. Rozpoczął od świetnych zagrywek, którymi ustawił nam pierwszą partię. Zdecydowanie kończył ataki z lewej strony i był nieoceniony w kończeniu sytuacyjnych piłek. No dawno komentatorzy tak nie chwalili naszego kapitana. Cóż więcej mogę dodać? Po raz nasty zagrał kapitalnie i udowodnił, że znajduje się w świetnej formie. Pokazał ile dla nas znaczy, a znaczy, jak wiemy, bardzo dużo. W czwartym secie otrzymał zasłużony odpoczynek. On jak nikt ciężko haruje w każdym meczu, czy to Ligi Mistrzów czy PlusLigi, dlatego nawet set wytchnienia potrzebny był naszemu przyjmującemu. Gorzej szło wczoraj Konarowi, który kilka razy albo został zablokowany, albo bezpośrednio posłał piłkę w aut. Na zmianach pojawiał się Jochen, który zagrał bardzo solidnie, jednak w teoretycznie najważniejszym momencie (końcówka drugiego seta) został zablokowany, ale w przekroju całego meczu może mieć czyste sumienie. Potwierdził, że w każdej chwili może wejść i zagrać na bardzo wysokim poziomie. Na pozycji przyjmującego również oglądaliśmy wszystkich zawodników, oprócz Alka, grali również Peter, Niko i Paul. Ten ostatni wszedł mniej więcej w połowie drugiego seta, a później pojawił się w czwartym. I to właśnie w nim zagrał znakomicie. Pewnie kończył pipe’y, dołożył świetne zagrywki, w tym jednego asa. Miło się słuchało komentatorów, którzy chwalili Lotiego, widząc w nim naprawdę wartościowego i potrzebnego Resovii zawodnika. Po stosunkowo długiej nieobecności mogliśmy oglądać Nikiego, który również nieźle spisał się w czwartej partii. W końcu wrócił do zagrywki z wyskoku (chociaż nie zdziwię się jak później, w ważniejszych meczach, znowu zacznie serwować flotem) i nawet raz zapunktował. Mecz rozpoczął Peter i zagrał nieźle. Nie tak kapitalnie jak ostatnio, ale dołożył kilka swoich ataków do zdobyczy całego zespołu. Ogromną siłą we wczorajszym meczu był środek. Fabian i Lukas (gdy pojawiał się na boisku) grali bardzo dużo piłek do Pitera, Kosy i Perły. Ten pierwszy ewidentnie walczył w jednoosobowej rywalizacji o gwoździa wbitego jak najbliżej siatki i zdecydowanie wygrał :) Grał po prostu kapitalnie. Gorzej wiodło mu się w bloku, podobnie jak Kosie, który został zmieniony przez Perłę. I ten również zagrał świetnie – zarówno w ataku, jak i na zagrywce. Nie byłoby jednak tych gwoździ, gdyby nie dobre wystawy rozgrywających. A i Fabian, i Lukas zagrali bardzo dobrze. No i Igła. O dziwo był wczoraj mocno ostrzeliwany przez rywali, ale nie pękł - bardzo dobrze dogrywał do rozgrywających i wyciągnął kilka piłek w obronie. Może nie zagrał tak kapitalnie jak w ostatnich dwóch meczach, ale pokazał, że dalej jest w formie.

W meczu, jak widać, zagrali wszyscy zawodnicy i tym bardziej wyniki wygrywanych setów – do 18, 18 i 17 napawają optymizmem. To pokazuje, że rzeszowianie są w formie. Nieważne kto gra, gra dobrze lub bardzo dobrze. Widzicie – chyba pierwszy raz wygrywając kolejne partie, nie oddali rywalom 20 punktów :) Tylko czemu tego jednego przegrali??? Hmm.. Teraz nie ma o już żadnego znaczenia. Pokonaliśmy niebezpiecznego rywala dwukrotnie po 3:1, graliśmy bardzo dobrze, po raz kolejny udowadniając, że szeroki skład popłaca. I cóż… czekamy na więcej :)

W drugiej, decydującej o awansie do Final Four, rundzie zagramy z naszymi przyjaciółmi z Jastrzębskiego Węgla. Pierwszy raz w historii dojdzie do polskiej bratobójczej batalii o awans do najlepszej czwórki turnieju. Rok temu szansę na to miały zespoły Zaksy i Skry, jednak wtedy się nie udało. Będzie to bardzo ciekawe starcie. Mamy już polskiego przedstawiciela w F4, co już jest ogromnym sukcesem, jednak dla nas, kibiców, do pełnej radości jeszcze trochę brakuje. Mecze te odbędą się w lutym, więc na razie o nich nie myślimy. Wszak przed nami kolejne spotkania w lidze i na nich trzeba się skupić.

Tak w ogóle, to zauważyliście, ze w tym roku, pierwszy raz po kilku latach, możemy naprawdę często spotykać się z Jastrzębskim? Ze Skrą zawsze spotykaliśmy się  czy to w play-offach, czy w Pucharze Polski, z Zaksą to samo, a z JW tylko dwukrotnie w trakcie fazy zasadniczej. Teraz może być całkiem inaczej. Ale nie ma co o tym myśleć. Przed nami niedzielny mecz w Warszawie z Politechniką. No teraz nie odważę się wskazać pierwszej szóstki :P


Pozdrawiam :D

sobota, 18 stycznia 2014

Specjaliści od przerywania serii

W hitowym meczu PlusLigi, słusznie określanym polskim Gran Derbi, Asseco Resovia Rzeszów pewnie pokonała u siebie Skrę Bełchatów, która wygrała 33 sety z rzędu, 3:0. Był to naprawdę solidny mecz z naszej strony. Tytuł nieprzypadkowy. Resovia naprawdę stała się specjalistami od przerywania serii!!!

Tak jak podejrzewałam, wyszliśmy z trzema nowymi zawodnikami – Lukasem, Jochenem i Paulem. Osobiście myślałam, że wyjdzie Niko, ale Paul zagrał bardzo dobrze i cieszy mnie to, że trener go nie skreślił. Trzy zmiany w pierwszej szóstce – można było obawiać się nie tak pewnej gry. Początek meczu obfity w błędy z jednej i drugiej strony. Na 8 pierwszych akcji, drużyny popełniły bodajże 6 błędów na zagrywce. Z tą tylko różnicą, że w dalszym fragmencie tego seta, Resovia przestała się mylić. Skra popełniała bardzo dużo błędów nie tylko na zagrywce, ale również np. nieczyste odbicia. Pierwsza partia nie stała na wysokim poziomie właśnie przez te błędy. Resovia miała stosunkowo mało piłek do własnej dyspozycji, przez co trudno było mi wskazać szczególnie wybijającą się postać po naszej stronie. 25:20 – takim wynikiem zakończyła się ta partia. Drugi set rozpoczął się bardzo pewnie z naszej strony – 6:1. Mogło być już 7:1, ale nasi się zagapili i w efekcie Tuia bodajże zdobył punkt nogą. Jednak to nie wybiło naszych z uderzenia. Świetna zagrywka, pewnie kończone ataki = 25:15. No i ten trzeci set… Specyficzny, przez 10-minutową przerwę, która może zdekoncentrować zespół, który prowadzi 2:0. Na szczęście nasi się nie dali. Pewnie zaczęli tę partię, potem niestety dawali się dogonić, ale równie szybko ponownie odjeżdżali na 3-4 punkty. W końcówce swój show miał Jochen, który chyba tymi dwoma asami potwierdził słuszność wybrania go MVP meczu. Jednak przy piłce meczowej cos się zacięło. Dwa bloki Skry, skuteczna kontra i zrobiło się 24:23. Wtedy znowu nie skończyliśmy swojej akcji, ale na całe szczęście Skra również i mogliśmy cieszyć się z tego zwycięstwa.

Jak już wspomniałam, MVP meczu został Jochen. W ostatnim poście wspomniałam, że może być mu bardzo ciężko wykurzyć z pierwszej szóstki Dawida. Tymczasem, dostał szansę i pokazał się z bardzo, ale to bardzo dobrej strony. W sumie zdobył 16 punktów. Początek miał słaby, nie kończył ataków, grał lekko, ale gdy już nabrał pewności, to nie było na niego mocnych. Przypomniały się stare dobre czasy :) Ja jednak miałam aż trzech kandydatów. Wśród nich był Alek, który również dzisiaj nie zawiódł i dołożył 13 oczek. Od początku grał skutecznie i niezwykle pewnie. Potwierdza, że jest w znakomitej formie. On jednak później przestał być aż tak widoczny (co nie znaczy, że grał słabo – nie mylmy pojęć :)), a swoje pięć minut miał nasz atakujący. No i kandydat numer trzy – Igła. Matko Boska, co on wyrabia od środy w obronie!!! No dzisiaj to już przesadził. Każde jego podbicie (jak zwykle efektowne) było z podziwem komentowane przez komentatorów. Do tego z uznaniem wypowiadali się o jego dokładnych wystawach ze środka pola. Przyjęcie miał również niezwykle pewne. Słowem – jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy mecz w tym sezonie (dwumecz na pewno :D). Oj idzie w górę z formą nasz libero! Aż strach pomyśleć co to będzie potem. Atakujący – drżyjcie!!! Teraz słowo o rozgrywającym. Dzisiaj grał Lukas. Nie szalał z wystawami, ale grał bardzo dokładnie i na pewno może zaliczyć ten mecz do udanych. Środkowi również zrobili swoje. Atakowali, blokowali i dokładali świetne floty, dzięki którym powiększaliśmy swoją przewagę. Na koniec zostawiłam sobie Paula, o którym już wspomniałam. Jak zwykle nie zagrał porywająco w ataku, ale nie taka jego rola. Bardzo dobrze przyjmował, kończył pewnie ataki (oprócz jednego wyraźnego autu i bloku, wynikającego raczej z mniej dokładnej wystawy). No i nie mogłabym nie wspomnieć o jego szarżach w obronie. Paul poza bandami w meczu to nie Paul :) Choć nie udało się przebić akurat tej piłki, to udało się przebić inne, i jego gra w obronie również zasługuje na wielką pochwałę.

Co warte podkreślenia, to fakt, że graliśmy z trzema innymi niż ostatnio zawodnikami. To mogło trochę zaburzyć grę, ale tak się nie stało. Zobaczcie, wygraliśmy 3:0 ze Skrą, która miała imponującą serię zwycięstw. Ok, zagrali słabo, ale my mieliśmy obowiązek to wykorzystać. No i to zrobiliśmy. Co więcej, zrobiliśmy to w innym składzie. Skra, oprócz rozgrywającego, wyszła w teoretycznie najmocniejszym składzie. Wniosek może być tylko jeden – mamy mocny i, co najważniejsze, bardzo szeroki skład. Resovii szczególnie w ubiegłym sezonie nieźle się obrywało za zbyt duże zmiany, a tymczasem doszliśmy do takiego momentu (o którym na pewno marzył nasz trener), że bez względu na to, kto gra, poziom nie spada. Tyle w tym temacie :) Oczywiście, w meczu LM z Knack Roeselare wyjdzie Dawid, Fabian i Peter, to wiadomo, ale zarówno Jochen, Lukas i Paul potwierdzili gotowość do gry na najwyższym poziomie.

Dwa akapity wyżej napisałam, że przypomniały się STARE DOBRE CZASY. Tak, dokładnie w TYM SKŁADZIE w kwietniu 2013 roku zdobyliśmy Mistrzostwo Polski. Szczerze mówiąc jest mi wstyd, że tego wcześniej nie zauważyłam, bo olśnił mnie dopiero Bartosz Górski w pomeczowym studiu, ale zwalmy to na wielkie emocje :) Długo czekaliśmy  na to, aby Resovia zagrała w tym składzie, bo początek sezonu trener poświęcił na wprowadzanie i ogrywanie nowych zawodników, co oczywiście jest normalne i nikogo nie powinno dziwić. Mimo wszystko miło było znowu obejrzeć tych chłopaków, którzy dzielnie i co najważniejsze, skutecznie walczą ze Skrą Bełchatów, która z kolei bardzo mocno przemeblowała skład. W pierwszej szóstce wyszli tylko trzej zawodnicy, którzy grali w tamtym sezonie. Historia zatoczyła koło – kiedyś to Resovia zmieniała skład jak rękawiczki a Skra była symbolem wielkiej stabilizacji. Teraz jest odwrotnie :)

Specjaliści od przerywania serii – od dzisiaj można tak nazywać Resoviaków. Nie tylko przełamali serię zwycięstw bez straty seta Skry Bełchatów, nie tylko jako pierwszy zespół wygrali z Knack Roeselare, ale wcześniej również jako pierwsi na więcej niż kolejkę zadomowili się na fotelu lidera i dwa lata temu zakończyli hegemonię bełchatowian w PlusLidze.

Wróciliśmy na pierwsze miejsce w tabeli, jesteśmy niepokonani od 9 kolejek (o czym chyba wszyscy zapomnieli, za bardzo skupiając się na wyczynie naszych dzisiejszych rywali). Przed nami ważny, wręcz najważniejszy mecz w sezonie – o awans do szóstki najlepszych zespołów Europy. Pomimo ostatniego zwycięstwa, należy podejść do tego spotkania z dużą pokorą i koncentracją. Jesteśmy teraz w gazie i podstawową sprawą będzie opanowanie szaleńczo grających Belgów i skupienie się na swojej grze, a powinno być dobrze.

Przypominam o ankiecie, reakcjach i komentarzach :)

Pozdrawiam

środa, 15 stycznia 2014

Z piekła do nieba

Nie znajduję innego określenia, które w pełni oddałoby to, co działo się wczoraj w hali Podpromie. Asseco Resovia Rzeszów w pierwszym meczu play-off Ligi Mistrzów pokonała belgijski Knack Roeselare 3:1. Cóż to był za mecz!

Niby rywal nie straszy nazwą, niby mogliśmy trafić gorzej, ale obawy przed tym meczem były. Belgowie nie przegrali w tym roku żadnego meczu, nawet w Lidze Mistrzów, wygrywając zdecydowanie bardzo trudną grupę, w której grała m.in. Zaksa. Nasza forma falowała a zawodnicy z Roeselare od dawna pokazywali, że są ze sobą świetnie zgrani. Musieliśmy włożyć bardzo dużo wysiłku, żeby się udało. Ale udało się!

Zaczęliśmy w składzie, który ostatnimi czasy wychodzi najczęściej. Niestety, przedmeczowe obawy przełożyły się na początek pierwszej partii. 9:1 – Resovia bezbronna, Belgowie robili, co chcieli. No to mamy. I jak tu w ogóle myśleć o zwycięstwie?! Wiadomo jak ważny jest pierwszy set, zwłaszcza, jeśli gra się u siebie. W trakcie pierwszej partii gra zaczęła się wiązać. Byłam w lekkim szoku, że Resovia nie psuje zagrywek, gdyż zawsze przy takiej stracie, zwyczajnie trzęsły im się ręce. A tymczasem rzeszowianie systematycznie odrabiali punkty. Jednak nie udało się powalczyć o zwycięstwo. Przegraliśmy do 22 (a to i tak mały wymiar kary za taki początek). Drugi set był niezwykle ważny. Trzeba tu było wygrać za przysłowiowe „trzy punkty”, bo wiadomo, że regulamin został zmieniony, a mecz w Belgii sam z siebie będzie ogromnym stresem, więc zaliczka w postaci pewnego zwycięstwa jest bezcenna. Ale o samym meczu. Wszystko puściło – to była TA RESOVIA, NA KTÓRĄ CZEKALIŚMY. Pewni w ataku, świetni na zagrywce, nieustępliwi na kontrach, które wypracowywali sobie świetnymi obronami. W pewnym momencie zmiażdżyli rywali psychicznie – przynajmniej ja to tak odczuwałam. Niesieni falą gorącego dopingu z taką grą, nie mieli prawa tego przegrać. Ale Belgowie nie ustępowali. Stąd bałam się, że w czwartym secie w pewnym momencie pękną. Nic z tych rzeczy – nie dali sobie wydrzeć zwycięstwa, które stało się faktem.

Indywidualnie… jakie indywidualnie? Co za brednie… RESOVIA WCZORAJ BYŁA ZESPOŁEM, PRAWDZIWYM TEAMEM, W KTÓRYM ANI JEDEN ZAWODNIK NIE ZAWIÓDŁ!!! No chyba, że mi takiego wskażecie. Przepraszam, ale ja słabego punktu wczoraj nie widziałam (oprócz tego fatalnego pierwszego seta oczywiście :P). Dawid – pewny w ataku, regularny w zagrywce, swoją grą dał nam 16 punktów. Ostatnio gra naprawdę świetnie. Jochen może mieć problemy z tym, aby go wykurzyć z pierwszej szóstki. Alek – zdobywca 21 punktów, prawdziwy kapitan i motor napędowy zespołu. Kończył wszystko – a co najważniejsze, nie zawodził w piłkach sytuacyjnych. Do tego dołożył, o ile dobrze pamiętam, dwa? pojedyncze bloki oraz mega mocne zagrywki, którymi rozbijał Belgów. Swoją ekspresją po każdej udanej akcji po prostu miażdżył rywali. Peter – najlepszy mecz w Resovii! Zdecydowanie. Oczywiście, grał w innych meczach dobrze, ale to spotkanie było bardzo bardzo ważne a on nie zawiódł. Kończył z zimną krwią ekspresy na lewe, do tego naprawdę bardzo dobrze zagrywał. Środkowi – Piter i Kosa – doskonali w ataku, na palcach jednej ręki można policzyć piłki, których nie skończyli. Co więcej, dobrze czytali grę oraz popisali się blokami na środkowych. Ich floty niejednokrotnie dawały nam szansę na kontry, które skrzętnie wykorzystywali. Fabian – oparł grę na skrzydłach, ale jeśli ma się na nich tak skutecznych zawodników, to grzech z tego nie korzystać. Bardzo dobrze rozrzucał piłkę, do tego nieźle serwował i bronił. No i na koniec Igła – dawno takich obron w jego wykonaniu nie widziałam! W pewnym momencie, gdy komentatorzy chwalili libero rywali, pomyślałam, że Igła długo nie miał takiego meczu (przynajmniej nie taki, który oglądałam). I się wtedy zaczęło. Może nie było tych obron aż tak dużo, ale jak już były, to takie, że ręce same składały się do oklasków. Po jego interwencjach najczęściej kończyliśmy kontry albo Belgowie się mylili, a odbywało się to przeważnie w kluczowych momentach, gdy rywale nas dochodzili. Rezerwowi też nie zawiedli. Najwięcej zmian było w pierwszym secie, ale nie przyniosły one pozytywnego skutku. W kolejnych partiach systematycznie na podwójne zmiany wchodzili Lukas i Jochen, a na zagrywce pojawiał się Perła. To w głównie dzięki niemu wygraliśmy trzecią partię, gdy wszedł przy stanie 21:19 a zszedł przy 24:20. I TO JEST WŁAŚNIE PRAWDZIWY ZESPÓŁ!!! <3

Kto by pomyślał, że we wtorkowy wieczór będziemy świadkami jednocześnie najgorszego (na szczęście tylko fragmentu) i najlepszego meczu w sezonie. Tak, dla mnie to był najlepszy mecz. Z wielu powodów. Ok, można się czepiać, że wygrali „tylko” 3:1. Ale zarówno okoliczności, jak i sam przebieg tego spotkania, pokazał, że mamy się z czego cieszyć. Imponujące było to, że jak już wspomniałam, podnieśli się po takiej porażce w pierwszym secie. Może nie tyle po porażce, co po początku, który walnie przyczynił się do ostatecznego wyniku tej partii. Podnieśli się i to jak! W kolejnych partiach nie dali szans rywalom. Ja, osobiście, byłam załamana tym początkiem. Przeżywałam go również wtedy, gdy widziałam jak świetnie grają w drugim secie. To bolało. Nie lubię tego w sobie. Kurczę, kto wie – może gdyby wygrali pierwszego seta, to potem by przegrali. Tego nigdy nie można przewidzieć. No i kiedy mi przeszło, kiedy wreszcie zaczęłam cieszyć się z wyniku, to odleciałam na maksa. Momentami wręcz płakałam. Płakałam, bo w końcu się doczekałam takiego meczu. Pewność w zdobywaniu kolejnych punktów, ogromna radość i ekspresja zawodników, do tego tętniąca życiem hala – łzy same ciekły mi po policzku. Bałam się jedynie tego, że wypuszczą zwycięstwo z rąk. Ale ogólnie byłam pewna wygranej. Jeszcze wracając do samego meczu  – jest to wyjątkowa wygrana, gdyż zrobiliśmy to, co powinniśmy z takim rywalem, jak Knack Roeselare. Serwowaliśmy tam, gdzie powinniśmy, zatrzymaliśmy ich na siatce, nie daliśmy szans na rozwinięcie skrzydeł. Zagraliśmy siłowo, bo tak trzeba było. I co najważniejsze – niezwykle skutecznie!

Mając w pamięci to, co działo się w grupie – chimeryczną grę, wpadki z Czarnogórcami, tym z jeszcze większą radością i dumą słuchało się słów komentatorów. „Tak grającą Resovię w europejskich pucharach chcemy oglądać zawsze!”. Zdecydowanie :) W końcu mogli w pełni świadomie utożsamiać się z mistrzami Polski, którzy zagrali, jak na mistrzów przystało :) Nie dali powodów do wstydu, tylko wręcz przeciwnie. W takich momentach jestem naprawdę dumna, że im kibicuję <3

Jesteśmy pierwszą ekipą, która pokonała Belgów. I to w tak ważnym meczu. A to się ceni. Nie wiemy jak to wpłynie na naszych rywali w kontekście rewanżu, wszak do tej pory nie znali smaku porażki. Nam takie zwycięstwo musi dodać skrzydeł. A w perspektywie dwa bardzo ważne mecze – w PlusLidze hit ze Skrą Bełchatów i rewanż z Belgami. Jak myślicie, Andrzej Kowal da odpocząć np. Fabianowi, Dawidowi i Peterowi? Moim skromnym zdaniem tak. Na razie więc musimy skupić się na starciu w lidze a potem znowu zacząć myśleć o Lidze Mistrzów.

Macie coś do dodania? Zgadzacie się ze mną, że to był najlepszy mecz w wykonaniu Resovii? A może jednak zauważyliście jakieś słabe punkty? Zachęcam do dzielenia się opiniami. Kiedy jak nie po takim meczu :)

Mam nadzieję, że nie zanudziłam :)


Pozdrawiam :D

niedziela, 12 stycznia 2014

Łuczniczka odczarowana w dobrym stylu

W XV kolejce PlusLigi, Asseco Resovia pewnie pokonała w Bydgoszczy miejscowy Transfer 3:0. Tym samym rzeszowianie utrzymali się na drugim miejscu w tabeli.

Spotkanie to zapowiadało się bardzo ciekawie, gdyż Transfer, pomimo fatalnego początku, na skutek wielu zmian, przyjścia nowych zawodników i przede wszystkim trenera Vitala Heynena, spisuje się coraz lepiej. Warto dodać, że bydgoszczanie przy Belgu jeszcze nie przegrali (w Olsztynie zastępował go Marian Kardas). Carson Clark, Paweł Woicki i Garrett Muagutitia stanowią ogromne wzmocnienie bydgoskiej ekipy. Resovia miała ostatnio wahania formy, więc do końca nie było wiadomo jak będzie przebiegał ten mecz. Poza tym w ostatnich dwóch sezonach przegrywaliśmy w tej hali, która jest specyficzna, zwłaszcza dla rozgrywających, jednak ciężko w tym momecie porównywać siłę Delecty z siłą obecnego Trasferu. Niemniej jednak eksperci przewidywali wyrównane starcie.

Osobiście nie widziałam spotkania, nawet nie słuchałam w radiu, więc postaram się oprzeć na informacjach z Internetu. Zaczęliśmy z dwiema zmianami w stosunku do ostatniego meczu z Jastrzębskim Węglem. Petera zastąpił Niko a Kosę - Perła. A więc mecz był wyrównany tylko w pierwszym secie, gdzie bydgoszczanie podjęli największa walkę. Jednak mimo wszystko, praktycznie od pierwszej przerwy technicznej, Resovia pewnie utrzymywała swoją przewagę. Kolejne dwie partie od początku do końca były pod dyktando mistrzów Polski, którzy miewali małe przestoje, jednak nie wpłynęły one na końcowy wynik. A ten wynosi 3:0 dla Asseco Resovii Rzeszów, w setach do 23, 19 i 20.

Mecz w Bydgoszczy był szczególny dla naszych atakujących. Z jednej strony do Łuczniczki wrócił Dawid Konarski, czyli główny motor napędowy Delecty Bydgoszcz w ubiegłym sezonie, z drugiej naprzeciwko siebie stanęli Jochen Schöps i Vital Heynen – czyli zawodnik i trener reprezentacji Niemiec. Wczoraj zagrali obaj, ale pierwsze skrzypce zdecydowanie grał Dawid (Jochen wchodził tylko na krótkie podwójne zmiany), zdobywca 17 punktów i MVP spotkania. 11 oczek dołożyli odpowiednio Nikołaj i Piter.

Ciężko mi cokolwiek więcej napisać o tym spotkaniu. Jeśli o czymś zapomniałam albo wydarzyło się coś ciekawego, to piszcie :)

Tymczasem szykujemy się na ważne spotkanie w Lidze Mistrzów, które już we wtorek. Rywal nazwą nie imponuje, jednak nie wolno go lekceważyć. Podstawową kwestią będzie forma Resovii. A więc nie pozostaje nic innego jak czekać na to starcie.


Pozdrawiam :D

czwartek, 9 stycznia 2014

2014 rok przywitany zwycięstwem

Po 3-tygodniowej przerwie zostały wznowione rozgrywki PlusLigi. Resovia zaczęła drugą rundę zasadniczą z przytupem – hitowym meczem z Jastrzębskim Węglem. Poprzednie spotkanie zakończyło się zwycięstwem Jastrzębian, więc należało wziąć rewanż. Udało się, wygraliśmy po tie-breaku, ale nie wiem czy do końca możemy być zadowoleni z przebiegu tego meczu. Ja na pewno nie jestem.

Zaczęliśmy z Konarem, Fabianem, Alkiem, Peterem, Kosą, Piterem i Igłą. Początek – genialny. 5:0 a potem 8:2 na przerwie technicznej, z czego te dwa oczka, które zdobyło Jastrzębie, tak naprawdę padły po naszych błędach. Do stanu 19:12 graliśmy perfekcyjnie, a rywale ewidentnie byli podłamani. W tym momencie, pewna zwycięstwa w tej partii, przemknęło mi przez myśl, co by to było jakby nagle się zrobiło 19:18. Ni się obejrzałam a taki właśnie wynik widniał na tablicy. Już kilka razy się tak zdarzało, że przewidywałam, całkiem przypadkiem jakiś wynik, ale wczoraj to mi się nawet nie śniło. No super, jak przegrają, to sobie chyba tego nie wybaczę. Tak zmiażdżyć rywala a potem głupimi błędami dać się dogonić – no to potrafi tylko Resovia. Zresztą, potwierdziła to w przeciągu całego meczu. Ale wracając do wyniku, jakoś się udało wygrać. Drugi set – wiedziałam, że Jastrzębie się podniosło i będą grali o wiele lepiej. Resovia z każdym punktem gasła. Sporo zmian, które tak naprawdę niewiele wniosły do naszego zespołu, słaba skuteczność w ataku i błędy na zagrywce spowodowały, że przegraliśmy do 22. Początek trzeciej partii to powtórka pierwszej odsłony. Zresztą, nie tylko początek. 4:0, 8:3, 16:9 – czy może nam się stać tu coś złego? Śmiałam się za każdym razem jak zawodnik JW szedł na zagrywkę, że pewnie zaraz pójdzie seria. Szybko przestało być mi do śmiechu. A właściwie nie – wtedy to dopiero się śmiałam. Kurde, jak można znowu doprowadzić do zaciętej końcówki, gdy przez całego seta prowadzi się 5-7 punktami? Widać można. Już było 20:18, mogło być 20:19, ale Alek skończył z lewego i później było zdecydowanie łatwiej. Dobra, wygrywamy do 20. Czwarta odsłona znowu dla nas. Rozkręcaliśmy się z punktu na punkt. Widać było, że rywale słabną i tracą wiarę w zwycięstwo. 14:8 – nie możemy przegrać. A jednak… Znowu głupie błędy, niedokładności i nagle robi się 20:22. Gonimy, remis, bronimy setbole, 24:25, blok na Dawidzie i koniec… Tracimy punkt zamiast pewnie zdobyć 3. Koszmar. W tie-breaku może się zdarzyć wszystko. Kto wie, może Jastrzębie już tego nie wypuścić z rąk, ale trzeba walczyć. Tie-break był najbardziej wyrównany z wszystkich partii. Najpierw JW wyszedł na dwupunktowe prowadzenie, Resovia odrobiła szybko stratę i potem już do końca prowadziła. 14:12, blok i mamy dwa punkty.

Indywidualnie, najlepiej zagrali Dawid i Alek. Zresztą ten drugi zdążył również posiedzieć trochę na ławce, bo Andrzej Kowal przetestował wczoraj wszystkich przyjmujących. Zmiany niewiele wniosły do gry i szybko wrócił do podstawowej pary. Ale jak już nasz kapitan wrócił, to w wielkim stylu. Pewnie kończył ataki, dołożył 6 punktów blokiem i po raz nasty w tym sezonie był ostoją w grze. Świetnie grał również Dawid, który zdobył punkt więcej od Alka, czyli 22. Swoje dołożył Peter, który zagrał naprawdę dobrze. MVP meczu został Fabian, który poza trzema widocznymi nieporozumieniami, głownie z Peterem, zasłużył na tę nagrodę bardzo dobrymi wystawami, którymi rozrzucał blok rywali. Środkowi również mieli swój wkład w zwycięstwo. Fajne wejście po długiej nieobecności zaliczył Perła. Igła popisał się kilkoma naprawdę niezłymi obronami, do tego całkiem przyzwoicie przyjmował.

Zastrzeżeń do gry można mieć wiele. Najwięcej chyba do zagrywki, ba na pewno. Popełniliśmy około 30 błędów? Coś koło tego. Statystyka fatalna. Przypomniał mi się mecz z Budvanską Rivjerą Budvą, gdzie rywale popełnili też ogrom błędów na zagrywce, a mimo to pewnie wygrali. U nas z tą pewnością wczoraj było krucho, ale koniec końców wynik może być zadawalający, przecież wygraliśmy. Ale żeby nie było tak smutno, to był jeden element, którym graliśmy doskonale. Od początku świetnie funkcjonował blok, którym zdobyliśmy aż 18 punktów!!!

Pierwszy raz w życiu, oglądając mecz Resovii miałam zwyczajnie dosyć. Aż sama się sobie dziwiłam. W czwartej partii odliczałam punkty do końca, bo naprawdę nie mogłam już na to patrzeć. A tu jeszcze tie-break. Wtedy miałam w głowie jedno – utrata punktu. Wiecie o co chodzi, nie mam nic przeciwko tie-breakowi, podziałowi punktów. Ale kurczę, ten mecz powinien być wygrany o wiele pewniej. Chociaż mimo wszystko powinnam docenić to zwycięstwo, bo równie dobrze mogli przegrać (wtedy byłby prawdziwy dramat) i wielka chwała im za to, że się nie załamali frajerską porażką, tylko walczyli i wygrali. Mimo wszystko jest niedosyt, a ja nienawidzę tego niedosytu, który zostaje po takich głupich stratach. Miałam dość siatkówki. Zapowiadał mi się ciekawy wieczór – najpierw Resovia, potem mój Indykpol w starciu ze Skrą, a tymczasem na ten drugi mecz w ogóle nie miałam ochoty i go nie obejrzałam. Sprawdzałam tylko co jakiś czas wynik. Komentatorzy zachwyceni Skrą. Skra nie dała sobie ani przez chwilę odebrać pewności siebie i prowadzenia. Wtedy myślałam o Resovii. Czemu oni nie potrafią wygrać tak pewnie, grając na równi przez cały mecz? Widać taki ich urok. Może już się powinnam pogodzić z tym, że nie mam co liczyć na takie spotkanie… :) Skra odniosła któreś tam z rzędu zwycięstwo. Takie zresztą są tytuły artykułów poświęconych tamtemu meczowi. Tylko ja się pytam – czemu o Resovii tak nikt nie napisze? Co, nikt nie wie, że Resovia nie przegrała od V kolejki? Już dawno temu zauważyłam, że różne drużyny różnie się traktuje. Jeśli Sovia dobrze, to chcąc czy nie chcąc, nawet najmniejsze błędy są chłopakom wytykane. Nie mówiąc już o sytuacji, gdy gramy naprawdę fatalnie. Ale wierzę, że przyjdzie taki czas, że to się zmieni.

Emocje już opadły, ale taką huśtawkę, jaka zapewnili nam wczoraj Resoviacy ciężko zrozumieć. Momentami grali perfekcyjnie, a za chwilę nie wiadomo z jakich przyczyn tracili głupie serie punktów. Można to tłumaczyć tą przerwą, bo takowa przeważnie ma duży, negatywny wpływ na grę, gdyż nie byliśmy w rytmie meczowym i tak naprawdę sami zawodnicy zapewne nie wiedzieli, jak na nich podziałała. Teraz rozpoczyna się prawdziwy maraton, więc przynajmniej na to nie będzie można już zwalać słabszej dyspozycji. Wierzę jednak, że taki tłumaczenia nie będą nikomu potrzebne.

Dobra, nie ma co się smucić, chociaż dalej jestem troszkę podłamana. Wygraliśmy i zachowaliśmy się fair. Załóżmy, że Resovia nie chciała po prostu robić przykrości kolegom z Jastrzębia i specjalnie wyciągała do nich rękę, bo zwyczajnie nie chciała ich zmiażdżyć, na co zanosiło się kolejno w pierwszej, trzeciej i czwartej partii. Jastrzębie zapewne bardzo cieszy się z tego punktu i słusznie. Nie ma co już roztrząsać (chociaż ja trochę się poużalałam, mam nadzieję, że mi to wybaczycie), mamy już 10 zwycięstw na koncie, wchodzimy w Nowy Rok ze zwycięstwem. Czego chcieć więcej? Może lepszego stylu… Ale to zostawmy sobie na potem :)


Pozdrawiam :)