Piszę i nie płaczę, a to oznacza jedno - Asseco Resovia Rzeszów w
meczu o życie w Lidze Mistrzów pokonała Paris Volley. Zrobiła to w niezłym
stylu, gdyż wygrała 3:0. Tym samym rzeszowianie awansowali do dalszej fazy,
play-off, w której, jak się dzisiaj okazało, zmierzą się ze zwycięzcą grupy H,
belgijskim Knack Roeselare.
Cały dzień byłam poddenerwowana, bo wiadomo, że był to mecz
po prostu o życie. Nie wiadomo było jak nasi zagrają. Czy będą mieli swój
dzień, czy znowu będą bezsilni. Stawka była ogromna – jak to na nich podziała?
Takie pytania, pewnie nie tylko ja, zadawałam sobie przed spotkaniem. Bałam
się, że to już koniec naszej przygody w LM, że koniec roku, pomimo w miarę
dobrej gry dotychczas, będzie najgorszy z możliwych. Zanim jednak Resovia
rozpoczęła swoją decydującą batalię, toczył się mecz naszych dobrych znajomych
z Jastrzębia-Zdroju z ekipą z Ankary. Nie mam zamiaru przedstawiać przebiegu
tego spotkania, bo nie o tym jest ten blog ani tym bardziej post, ale chodzi mi
o to, że mecz Jastrzębskiego doprowadził mnie do czystego szału. Nie przez
emocje towarzyszące temu, mimo wszystko, bardzo ciekawemu i stojącemu na
wysokim poziomie, spotkaniu, tylko przez to, że to spotkanie trwało tak długo.
Z paniką patrzyłam na zegarek i wynik tego meczu. Naprawdę nienawidzę jak nie
mogę oglądać meczu od samego początku. Wtedy nie czuję całej atmosfery związanej z
meczem. Przywitanie drużyn, pierwsze składy – niby zwykły obowiązek, ale to
stanowi przygotowanie do głównego dania, jakim jest samo spotkanie. Dla mnie to jest bardzo ważne, pewnie tylko dla mnie, ale cóż - jak już się tak zaangażowałam w kibicowanie, to nie uznaję żadnych opóźnień ;) A tu nie
dość, że nie było całego poczatku, to jeszcze transmisja pojawiła się przy stanie bodajże
9:6, dokładnie nie pamiętam, gdyż byłam mega zła. Dobrze tylko, że mecz JW
zakończył się pomimo błędu sędziego, gdyż znając moje szczęście, toczyłby się w
nieskończoność. Ale dobra, koniec o Jastrzębiu (chociaż ta nazwa pojawi się też niżej, to na chwilę zawieszam ten wątek). Czas na mistrzów Polski.
Jak już się otrząsnęłam, a było to gdzieś koło 15. punktu,
zdążyłam się zorientować, że Resovia gra niezłe zawody. Pewni w ataku, dobrzy w
zagrywce, jeszcze lepsi w bloku – pierwszy set, choć dla mnie i Was, którzy
oglądali mecz w TV, bardzo krótki, za nami. O dziwo grali naprawdę dobrze. Pewni
siebie, cały czas prowadzili, nie dali się dojść, co zwiastowało dobrą grę w
następnych setach. W drugim prowadziliśmy też praktycznie cały czas, utrzymując
kilkupunktową przewagę, jednak w końcówce serca zabiły mocniej. Najpierw 21:19
a potem 24:23. Wtedy to piłka poszła do Pitera, który został zablokowany, ale
jakimś cudem piłka wyszła minimalnie w aut i mogliśmy cieszyć się z faktu, iż
jesteśmy jednego seta od zwycięstwa i pewnego awansu. Trzecia partia była
jednak najbardziej wyrównana. Paris Volley nie poddawało się i Resovia nie
mogła wyjść na choćby 2-punktowe prowadzenie. Końcówka była zacięta, ale dzięki
świetnym blokom, m.in. Grześka Kosoka mogliśmy unieść ręce w geście triumfu i
cieszyć się z pozostania w LM.
Resovia zagrała bardzo dobrze. Po ostatnich „padaczkach”,
nasza drużyna w końcu porządnie się zaprezentowała. Najwięcej punktów zdobył
Peter, któremu zdecydowanie przysłużył odpoczynek. Głodny gry, chcący pokazać
się z jak najlepszej strony, udowodnić sobie i trenerowi, że warto na niego
stawiać – z takim nastawieniem rozpoczął ten mecz nasz przyjmujący. I zagrał
naprawdę super. jednak najlepsze wrażenie, bynajmniej na mnie, zrobił kapitan
Resovii. Każdy jego atak był tak pewny, że dosłownie odbierał rywalom ochotę do
gry. Do tego świetnie serwował – w ogóle ostatnimi czasy ma bardzo regularną
zagrywkę. I rzadko gra flotem, w przeciwieństwie choćby do ubiegłorocznych
play-offów. Swoje dołożył Konar, który w końcówce meczu przestał być skuteczny
i zmienił go Jochen. A on jest niesamowity. Pierwsza piłka, którą dostał, po
ponad godzinie stania w kwadracie, zamrożony, to zawsze strach wyjdzie czy nie
wyjdzie a on ma to wszystko zwyczajnie gdzieś i w swoim stylu bawi się z
rywalem pięknie zawijając piłkę tuż za blok. No geniusz w czystej postaci! Środkowi
również mieli ogromny udział w tym zwycięstwie. Wbijali piękne gwoździe. Ale
nie byłoby skuteczności Petera, pewności Alka i gwoździ środkowych, gdyby nie
jeden pan. Fabian Drzyzga – to był bez wątpienia jego dzień! Prawie bezbłędny,
nie przypominam sobie choćby jednej złej wystawy (być może taka się pojawiła,
ale nawet o niej nie pamiętam). Zagrał genialnie i gdyby przyznawana była
nagroda MVP, na pewno by ją zdobył. Igła również gra coraz lepiej. Pewny punkt
w przyjęciu, do tego dołożył kilka naprawdę efektownych obron. Widać, że jego
forma rośnie.
Jedna akcja Pitera została okraszona pięknym komentarzem w
stylu: „Na taką grę patrzy się z przyjemnością”. Tak, ten mecz był
przyjemnością dla naszych siatkarzy. Kto by pomyślał, że mecz o tak wielkiej
stawce, będzie jednym z najlepszych w tym sezonie w naszym wykonaniu. Ale jak
jest stawka, to jest koncentracja. A jak jest koncentracja, to jest i gra na
wysokim poziomie. I to jest całe podsumowanie.
Niestety Rzeszów nie został organizatorem turnieju
finałowego Ligi Mistrzów. gospodarzem będzie Halkbank Ankara, który od początku
był faworytem w wyścigu o F4. Zatem, aby pojawić się w Turcji, musimy przejść dwie
rundy. W pierwszej spotkamy się ze zwycięzcami grupy, w której grała Zaksa –
niepokonanymi w tych rozgrywkach Belgami z Knack Roeselare. Oczywiście mogliśmy
trafić o wiele gorzej, ale to będzie również twardy bój, bo nasi rywale
pokazali, że nie są chłopcami do bicia. Jeżeli udałoby nam się ich pokonać, to
w kolejnym etapie spotkalibyśmy się z Jastrzębskim Węglem. Można się było tego
domyśleć, gdyż władze LM robią wszystko, żeby w F4 nie spotkały się zespoły z
jednego kraju. Ale zanim zajmiemy się naszymi dobrymi znajomymi, trzeba pokonać
Belgów a to na pewno nie będzie łatwe. Co ciekawe, drygi zespół, który wyszedł
z naszej grupy, Budvanska Rivjera Budva zagra z Biełgoroje Biełgorod. A więc
niewiele zabrakło, żebyśmy się z nimi zmierzyli. Pisałam w poście o Dżordżu, że
fajnie byłoby się spotkać z mistrzem Rosji, choć pewnie szans byśmy z nimi nie
mieli. No to może w F4? :) Bo wcześniej na pewno nie.
Przed nami przerwa świąteczna. Do gry nasza drużyna wróci
dopiero 8 stycznia. Rok się kończy, a więc przyszedł czas na podsumowania. Jako
że nie będzie teraz żadnych spotkań i nie ma za bardzo o czym pisać, to
postaram się przygotować jakieś małe (choć nie wiem czy w moim przypadku słowo „małe”
jest właściwe ;)) podsumowanie roku 2013. Mam nadzieję zrobić to z Waszą
pomocą. Śledźcie Facebooka, bo wkrótce na pewno coś się pojawi w kontekście
wcześniej wspomnianego podsumowania.
Tymczasem pozdrawiam i za jakiś czas, jak już wymyślę temat
następnego posta, na pewno się odezwę ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz