Porażka 0:3 z Budvanską Rivijerą Budvą stała się faktem.
Niestety kończy się nasza piękna seria zwycięstw. Kończy się w słabym momencie,
bo za tydzień czeka nas prawdziwa walka na noże o wyjście z grupy. No cóż… Kto
by pomyślał.
Spokojnie, tym razem nie musicie się obawiać, że będę sypać
wulgaryzmami albo że moje słowa będą przepełnione irytacją i zażenowaniem.
Czuje się dziwnie spokojna, nawet nie płakałam (o dziwo jak na mnie!) i nie
dochodzi do mnie, że za tydzień, w sytuacji, która się teraz stworzyła, możemy
nawet odpaść z grupy! Nie wyobrażam sobie tego, ale tak jest. Na szczęście
gramy u siebie, stawka ogromna, więc jestem pewna, że Resovia da z siebie
wszystko. Zanim jednak o tym, co będzie, z ciężkim sercem wrócę do tego, co
było…
Czy można ten mecz nazwać kompromitacją? Nie wiem… Niby tu przegraliśmy 0:3 to wychodziłoby, że tak. Paradoksalnie gorzej czułam się po przegraniu meczu w Rzeszowie. Wtedy ryczłam jak bóbr i musiałam wyjść z domu, żeby ochłonąć. Poprzednia porażka była dla nas szokiem. W
ogóle nie znaliśmy zespołu z Czarnogóry i nie mieliśmy podstaw, by sądzić, że
będą oni w stanie w jakikolwiek sposób nam zagrozić. A jednak… Wczoraj byłam
dobrej myśli przed spotkaniem. Fajna seria zwycięstw, może nie powalająca, ale
skuteczna gra, do tego porażka Budvy z Paryżem (nie pamiętam, w której kolejce)
– miałam prawo myśleć, że wygramy. Pomyliłam się…
Nie chcę pisać o przebiegu spotkania, bo to wszyscy
widzieliśmy jak ono wyglądało. Nie jestem w stanie wskazać kto dzisiaj nie
zawiódł, kto był najlepszy. Wizualnie nie widziałam na boisku prawdziwego
lidera zespołu. Niby tam kilkanaście punktów zdobył Alek, Dawid zaliczył niezłe
wejście, ale z perspektywy meczu wyglądało to bardzo blado… Odwrotnie sytuacja
miała się z naszymi rywalami. Wychodziło im dosłownie wszystko. Świetnie
wyblokowywali ataki Resovii, byli doskonale ustawieni w obronie. Nie mieli
żadnych kompleksów. Bili na hura, ale tego dnia byli nie do zatrzymania. Mieli po
prostu dzień konia, co w połączeniu z naszą słabą, bądź co bądź, dyspozycją,
dało taki a nie inny wynik. Nam rzadko coś wychodziło. Począwszy od zagrywki,
skończywszy na ataku. Broniliśmy fatalnie, ba – w ogóle nie broniliśmy. Nie
dawaliśmy sobie szans na kontry. Pierwsza akcja również słabo funkcjonowała.
Zagrywka nie była naszą mocną stroną. Chociaż zdobyliśmy 3 punkty (przy żadnym
rywala), to albo po asie psuliśmy albo w ogóle pierwszą psuliśmy, albo
puszczaliśmy balonika na drugą stronę, przez co skazywaliśmy się na praktycznie
pewną stratę punktu.
Cały mecz byłam dziwnie spokojna. Ok, seta przegraliśmy, to
jeszcze nic nie znaczy. Oczywiście, daliśmy się rozkręcić Czarnogórcom, ale
jesteśmy drużyną na naprawdę niezłym poziomie. Niestety w drugiej partii
mieliśmy jeszcze mniej do powiedzenia niż w pierwszej. No ale może ten trzeci,
zawsze trudny dla prowadzących 2:0, set. Mając w pamięci to, co się stało w
Rzeszowie, naprawdę liczyłam na przełom. Mogę dosłownie cytować zdania
komentatorów, którzy chyba też nie odebrali tego meczu tak, jak wtedy na
Podpromiu. Wierzyli, że a nuż, może ta trzecia partia, może potem wszystko
puści. Ja niestety wierzyłam i to był chyba mój błąd. Zdecydowanie lepiej
wychodzę na tym, jeśli skreślam szansę na zwycięstwo. Tymczasem pierwszy raz
naprawdę wierzyłam w ten czasami znienawidzony przez nas urok siatkówki, w to,
że wszystko może się zmienić. No ale nie tym razem… Chociaż w tej partii nawet
prowadziliśmy, to jednak seria w połowie seta, nawet nie pamiętam ilopunktowa,
ok. 6, chyba zaważyła. Oczywiście, podgoniliśmy w końcówce, mogło być nawet po
20., ale to zwyczajnie nie był nasz dzień… (a jednak coś o przebiegu napisałam,
nie jestem konsekwentna.. :P)
Może to jest głupie tłumaczenie, ale ostatnie słowa
poprzedniego akapitu (wyłączając nawias oczywiście:)), to chyba najlepsze
podsumowanie tego, co się stało w Czarnogórze. Słaba forma, brak skuteczności,
brak lidera – taka grą nie mieliśmy prawa wygrać tego spotkania. Nie zwalałabym
tego na brak koncentracji, po prostu, po pięknej serii zwycięstw, musiała
przyjść porażka. No i przyszła. Z rywalem, z którym pewnie, ba – na pewno nie
mieliśmy prawa przegrać, ale czasem tak bywa. Budva zagrała kapitalny mecz,
wykorzystała nasze słabości i zasłużenie wygrała. Najlepiej zagrał Marko Bojić
– nasz dobry znajomy, który przysłowiowo utarł nam nosa. Pokazał, że jest wartościowym
graczem. Nie było tu żadnych podtekstów czy nienawiści w kierunku Sovii za to,
że nie mógł się u nas pokazać i musiał odejść po przyjściu Nikoli Kovacević’a,
choć pierwotnie była szansa, żeby został (wszystko zależało od transferu
Nikoli). Oczywiście było to dla niego szczególne spotkanie i chciał wszystkim
utrzeć nosa, ale nie wydaje mi się, żeby chodziło tu o jakąś nienawiść czy
zemstę. Cóż, nie pozostało nic innego jak pogratulować Marko zwycięstwa i tych
19 punktów, które przeciwko nam zdobył.
Jeszcze mała dygresja. Resovia całkowicie zmieniła styl gry,
doszli nowi zawodnicy, którzy odgrywają kluczowe role w naszym zespole, do tego
zaliczyliśmy niezły jak na siebie start sezonu. Do czego zmierzam? A no do
tego, że choć tak wiele się zmieniło, to jedno pozostało stałe i niezmienne.
Mianowicie – komplikowanie sobie życia i to, że jak zespół zawodzi, to zawodzą
wszyscy po kolei i trudno wskazać kogoś, kto by pociągnął drużynę w
najtrudniejszych momentach. No to w sumie dwie rzeczy. Wczoraj takiego lidera
mimo wszystko nie było. Co do tych komplikacji, to w czasie losowania grup LM
cieszyliśmy się z „łatwej grupy”. Pierwsze miejsce to był obowiązek i nikt nie
spodziewał się, że możemy ponieść choć jedną porażkę. Ta nam się jednak
przydarzyła i to dwukrotnie, dzięki czemu, a raczej przez co, ostatni mecz
będzie istną walką na noże. Możemy wygrać grupę, możemy zająć drugie miejsce, a
możemy też spaść na 3 i w iście kompromitującym stylu pożegnać się z
tegorocznymi rozgrywkami, na które nomen omen klub kładł i dalej kładzie duży
nacisk. Bo co to za przyjemność grać ostatni mecz o pietruszkę, będąc pewnym
pierwszej lokaty, dać szansę pograć innym zawodnikom, którzy nie dostają wielu
szans, bawić się siatkówką na luzie, bez stresu… Resovia zdecydowanie bardziej
woli grać mecze o życie, na granicy porażki, no cóż… Taki ich urok… Ale chyba
większość z nas już do tego przywykła. Chociaż to u nich zostało, tylko nie wiem
czy jest się z czego cieszyć. Wróciła STARA (niekoniecznie)DOBRA RESOVIA…
Bartosz Górski jedzie do CEV-u złożyć papiery na organizację
F4 w Rzeszowie a chłopcy mu robią takiego psikusa. Nie wydaje mi się, żeby było
możliwe, aby klub dostał turniej, jeśli nie wyszedł z grupy… (oczywiście ja to
wiem, nie odbierzcie tego jako mojej niewiedzy :P) Także Resoviacy – ruszcie
się! Dostaliście solidną porcję zimnej wody na głowy, słabszy dzień za nami,
teraz musi być tylko lepiej. Wszak zostały TYLKO DWA MECZE i będą święta!!!
Wiem, że w sklepach, telewizji czuć atmosferę świąt, ale jest jeszcze coś do
zrobienia i teraz koniecznie trzeba się na tym skupić. Najpierw praca i
obowiązki, potem przyjemności! Żebyśmy wszyscy mogli spokojnie spędzić ten
czas. Naprawdę nie chcę za tydzień ze łzami w oczach pisać o tym, że została
nam już tylko PlusLiga (oczywiście oprócz Pucharu Polski). Czego chłopakom, Wam
i sobie życzę!!!
W niedzielę szczególny dla mnie mecz. Resovia gra na
Podpromiu z Indykpolem AZS Olsztyn. Bałam się co będzie jak te dwie drużyny się
ze sobą spotkają, zwłaszcza w Olsztynie, bo naprawdę Indykpolowi kibicuję z
całego serca. Jednak teraz miłość do Resovii chyba minimalnie wygra. Zobaczymy,
kto wygra na boisku. Warto wspomnieć, co wszyscy doskonale wiemy, że będzie to
szczególny mecz również dla Maćka Dobrowolskiego, Rafała Buszka, czyli byłego i
obecnego (lecz na wypożyczeniu) Resoviaka oraz Piotra Łuki, który swego czasu
również występował w rzeszowskim klubie.
Trochę się rozpisałam, aż sama się sobie dziwię, że aż tyle
mi dzisiaj wyszło, bo patrząc na przebieg meczu i grę naszych zawodników, w
sumie nie było za bardzo o czym pisać. Chociaż, jak widać, z niczego potrafię
skonstruować całkiem spory tekst. Mam tylko nadzieję, że nie zanudziłam :)
A Wy co myślicie – wczorajsze spotkanie to była
kompromitacja czy po prostu słabszy dzień, który zdarza się każdemu, po
naprawdę niezłych meczach w naszym wykonaniu? Podzielcie się swoimi opiniami!
I tak na koniec – Budva mać!!!
Pozdrawiam :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz