piątek, 13 grudnia 2013

Bezsilni...

Porażka 0:3 z Budvanską Rivijerą Budvą stała się faktem. Niestety kończy się nasza piękna seria zwycięstw. Kończy się w słabym momencie, bo za tydzień czeka nas prawdziwa walka na noże o wyjście z grupy. No cóż… Kto by pomyślał.  

Spokojnie, tym razem nie musicie się obawiać, że będę sypać wulgaryzmami albo że moje słowa będą przepełnione irytacją i zażenowaniem. Czuje się dziwnie spokojna, nawet nie płakałam (o dziwo jak na mnie!) i nie dochodzi do mnie, że za tydzień, w sytuacji, która się teraz stworzyła, możemy nawet odpaść z grupy! Nie wyobrażam sobie tego, ale tak jest. Na szczęście gramy u siebie, stawka ogromna, więc jestem pewna, że Resovia da z siebie wszystko. Zanim jednak o tym, co będzie, z ciężkim sercem wrócę do tego, co było…

Czy można ten mecz nazwać kompromitacją? Nie wiem…  Niby tu przegraliśmy 0:3 to wychodziłoby, że tak. Paradoksalnie gorzej czułam się po przegraniu meczu w Rzeszowie. Wtedy ryczłam jak bóbr i musiałam wyjść z domu, żeby ochłonąć. Poprzednia porażka była dla nas szokiem. W ogóle nie znaliśmy zespołu z Czarnogóry i nie mieliśmy podstaw, by sądzić, że będą oni w stanie w jakikolwiek sposób nam zagrozić. A jednak… Wczoraj byłam dobrej myśli przed spotkaniem. Fajna seria zwycięstw, może nie powalająca, ale skuteczna gra, do tego porażka Budvy z Paryżem (nie pamiętam, w której kolejce) – miałam prawo myśleć, że wygramy. Pomyliłam się…

Nie chcę pisać o przebiegu spotkania, bo to wszyscy widzieliśmy jak ono wyglądało. Nie jestem w stanie wskazać kto dzisiaj nie zawiódł, kto był najlepszy. Wizualnie nie widziałam na boisku prawdziwego lidera zespołu. Niby tam kilkanaście punktów zdobył Alek, Dawid zaliczył niezłe wejście, ale z perspektywy meczu wyglądało to bardzo blado… Odwrotnie sytuacja miała się z naszymi rywalami. Wychodziło im dosłownie wszystko. Świetnie wyblokowywali ataki Resovii, byli doskonale ustawieni w obronie. Nie mieli żadnych kompleksów. Bili na hura, ale tego dnia byli nie do zatrzymania. Mieli po prostu dzień konia, co w połączeniu z naszą słabą, bądź co bądź, dyspozycją, dało taki a nie inny wynik. Nam rzadko coś wychodziło. Począwszy od zagrywki, skończywszy na ataku. Broniliśmy fatalnie, ba – w ogóle nie broniliśmy. Nie dawaliśmy sobie szans na kontry. Pierwsza akcja również słabo funkcjonowała. Zagrywka nie była naszą mocną stroną. Chociaż zdobyliśmy 3 punkty (przy żadnym rywala), to albo po asie psuliśmy albo w ogóle pierwszą psuliśmy, albo puszczaliśmy balonika na drugą stronę, przez co skazywaliśmy się na praktycznie pewną stratę punktu.

Cały mecz byłam dziwnie spokojna. Ok, seta przegraliśmy, to jeszcze nic nie znaczy. Oczywiście, daliśmy się rozkręcić Czarnogórcom, ale jesteśmy drużyną na naprawdę niezłym poziomie. Niestety w drugiej partii mieliśmy jeszcze mniej do powiedzenia niż w pierwszej. No ale może ten trzeci, zawsze trudny dla prowadzących 2:0, set. Mając w pamięci to, co się stało w Rzeszowie, naprawdę liczyłam na przełom. Mogę dosłownie cytować zdania komentatorów, którzy chyba też nie odebrali tego meczu tak, jak wtedy na Podpromiu. Wierzyli, że a nuż, może ta trzecia partia, może potem wszystko puści. Ja niestety wierzyłam i to był chyba mój błąd. Zdecydowanie lepiej wychodzę na tym, jeśli skreślam szansę na zwycięstwo. Tymczasem pierwszy raz naprawdę wierzyłam w ten czasami znienawidzony przez nas urok siatkówki, w to, że wszystko może się zmienić. No ale nie tym razem… Chociaż w tej partii nawet prowadziliśmy, to jednak seria w połowie seta, nawet nie pamiętam ilopunktowa, ok. 6, chyba zaważyła. Oczywiście, podgoniliśmy w końcówce, mogło być nawet po 20., ale to zwyczajnie nie był nasz dzień… (a jednak coś o przebiegu napisałam, nie jestem konsekwentna.. :P)

Może to jest głupie tłumaczenie, ale ostatnie słowa poprzedniego akapitu (wyłączając nawias oczywiście:)), to chyba najlepsze podsumowanie tego, co się stało w Czarnogórze. Słaba forma, brak skuteczności, brak lidera – taka grą nie mieliśmy prawa wygrać tego spotkania. Nie zwalałabym tego na brak koncentracji, po prostu, po pięknej serii zwycięstw, musiała przyjść porażka. No i przyszła. Z rywalem, z którym pewnie, ba – na pewno nie mieliśmy prawa przegrać, ale czasem tak bywa. Budva zagrała kapitalny mecz, wykorzystała nasze słabości i zasłużenie wygrała. Najlepiej zagrał Marko Bojić – nasz dobry znajomy, który przysłowiowo utarł nam nosa. Pokazał, że jest wartościowym graczem. Nie było tu żadnych podtekstów czy nienawiści w kierunku Sovii za to, że nie mógł się u nas pokazać i musiał odejść po przyjściu Nikoli Kovacević’a, choć pierwotnie była szansa, żeby został (wszystko zależało od transferu Nikoli). Oczywiście było to dla niego szczególne spotkanie i chciał wszystkim utrzeć nosa, ale nie wydaje mi się, żeby chodziło tu o jakąś nienawiść czy zemstę. Cóż, nie pozostało nic innego jak pogratulować Marko zwycięstwa i tych 19 punktów, które przeciwko nam zdobył.

Jeszcze mała dygresja. Resovia całkowicie zmieniła styl gry, doszli nowi zawodnicy, którzy odgrywają kluczowe role w naszym zespole, do tego zaliczyliśmy niezły jak na siebie start sezonu. Do czego zmierzam? A no do tego, że choć tak wiele się zmieniło, to jedno pozostało stałe i niezmienne. Mianowicie – komplikowanie sobie życia i to, że jak zespół zawodzi, to zawodzą wszyscy po kolei i trudno wskazać kogoś, kto by pociągnął drużynę w najtrudniejszych momentach. No to w sumie dwie rzeczy. Wczoraj takiego lidera mimo wszystko nie było. Co do tych komplikacji, to w czasie losowania grup LM cieszyliśmy się z „łatwej grupy”. Pierwsze miejsce to był obowiązek i nikt nie spodziewał się, że możemy ponieść choć jedną porażkę. Ta nam się jednak przydarzyła i to dwukrotnie, dzięki czemu, a raczej przez co, ostatni mecz będzie istną walką na noże. Możemy wygrać grupę, możemy zająć drugie miejsce, a możemy też spaść na 3 i w iście kompromitującym stylu pożegnać się z tegorocznymi rozgrywkami, na które nomen omen klub kładł i dalej kładzie duży nacisk. Bo co to za przyjemność grać ostatni mecz o pietruszkę, będąc pewnym pierwszej lokaty, dać szansę pograć innym zawodnikom, którzy nie dostają wielu szans, bawić się siatkówką na luzie, bez stresu… Resovia zdecydowanie bardziej woli grać mecze o życie, na granicy porażki, no cóż… Taki ich urok… Ale chyba większość z nas już do tego przywykła. Chociaż to u nich zostało, tylko nie wiem czy jest się z czego cieszyć. Wróciła STARA (niekoniecznie)DOBRA RESOVIA…

Bartosz Górski jedzie do CEV-u złożyć papiery na organizację F4 w Rzeszowie a chłopcy mu robią takiego psikusa. Nie wydaje mi się, żeby było możliwe, aby klub dostał turniej, jeśli nie wyszedł z grupy… (oczywiście ja to wiem, nie odbierzcie tego jako mojej niewiedzy :P) Także Resoviacy – ruszcie się! Dostaliście solidną porcję zimnej wody na głowy, słabszy dzień za nami, teraz musi być tylko lepiej. Wszak zostały TYLKO DWA MECZE i będą święta!!! Wiem, że w sklepach, telewizji czuć atmosferę świąt, ale jest jeszcze coś do zrobienia i teraz koniecznie trzeba się na tym skupić. Najpierw praca i obowiązki, potem przyjemności! Żebyśmy wszyscy mogli spokojnie spędzić ten czas. Naprawdę nie chcę za tydzień ze łzami w oczach pisać o tym, że została nam już tylko PlusLiga (oczywiście oprócz Pucharu Polski). Czego chłopakom, Wam i sobie życzę!!!

W niedzielę szczególny dla mnie mecz. Resovia gra na Podpromiu z Indykpolem AZS Olsztyn. Bałam się co będzie jak te dwie drużyny się ze sobą spotkają, zwłaszcza w Olsztynie, bo naprawdę Indykpolowi kibicuję z całego serca. Jednak teraz miłość do Resovii chyba minimalnie wygra. Zobaczymy, kto wygra na boisku. Warto wspomnieć, co wszyscy doskonale wiemy, że będzie to szczególny mecz również dla Maćka Dobrowolskiego, Rafała Buszka, czyli byłego i obecnego (lecz na wypożyczeniu) Resoviaka oraz Piotra Łuki, który swego czasu również występował w rzeszowskim klubie.

Trochę się rozpisałam, aż sama się sobie dziwię, że aż tyle mi dzisiaj wyszło, bo patrząc na przebieg meczu i grę naszych zawodników, w sumie nie było za bardzo o czym pisać. Chociaż, jak widać, z niczego potrafię skonstruować całkiem spory tekst. Mam tylko nadzieję, że nie zanudziłam :)

A Wy co myślicie – wczorajsze spotkanie to była kompromitacja czy po prostu słabszy dzień, który zdarza się każdemu, po naprawdę niezłych meczach w naszym wykonaniu? Podzielcie się swoimi opiniami!

I tak na koniec – Budva mać!!!

Pozdrawiam :D


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz