Po 3-tygodniowej przerwie zostały wznowione rozgrywki
PlusLigi. Resovia zaczęła drugą rundę zasadniczą z przytupem – hitowym meczem z
Jastrzębskim Węglem. Poprzednie spotkanie zakończyło się zwycięstwem
Jastrzębian, więc należało wziąć rewanż. Udało się, wygraliśmy po tie-breaku,
ale nie wiem czy do końca możemy być zadowoleni z przebiegu tego meczu. Ja na
pewno nie jestem.
Zaczęliśmy z Konarem, Fabianem, Alkiem, Peterem, Kosą,
Piterem i Igłą. Początek – genialny. 5:0 a potem 8:2 na przerwie technicznej, z
czego te dwa oczka, które zdobyło Jastrzębie, tak naprawdę padły po naszych
błędach. Do stanu 19:12 graliśmy perfekcyjnie, a rywale ewidentnie byli
podłamani. W tym momencie, pewna zwycięstwa w tej partii, przemknęło mi przez
myśl, co by to było jakby nagle się zrobiło 19:18. Ni się obejrzałam a taki
właśnie wynik widniał na tablicy. Już kilka razy się tak zdarzało, że przewidywałam,
całkiem przypadkiem jakiś wynik, ale wczoraj to mi się nawet nie śniło. No
super, jak przegrają, to sobie chyba tego nie wybaczę. Tak zmiażdżyć rywala a
potem głupimi błędami dać się dogonić – no to potrafi tylko Resovia. Zresztą,
potwierdziła to w przeciągu całego meczu. Ale wracając do wyniku, jakoś się
udało wygrać. Drugi set – wiedziałam, że Jastrzębie się podniosło i będą grali
o wiele lepiej. Resovia z każdym punktem gasła. Sporo zmian, które tak naprawdę
niewiele wniosły do naszego zespołu, słaba skuteczność w ataku i błędy na
zagrywce spowodowały, że przegraliśmy do 22. Początek trzeciej partii to
powtórka pierwszej odsłony. Zresztą, nie tylko początek. 4:0, 8:3, 16:9 – czy
może nam się stać tu coś złego? Śmiałam się za każdym razem jak zawodnik JW
szedł na zagrywkę, że pewnie zaraz pójdzie seria. Szybko przestało być mi do
śmiechu. A właściwie nie – wtedy to dopiero się śmiałam. Kurde, jak można znowu
doprowadzić do zaciętej końcówki, gdy przez całego seta prowadzi się 5-7
punktami? Widać można. Już było 20:18, mogło być 20:19, ale Alek skończył z
lewego i później było zdecydowanie łatwiej. Dobra, wygrywamy do 20. Czwarta
odsłona znowu dla nas. Rozkręcaliśmy się z punktu na punkt. Widać było, że
rywale słabną i tracą wiarę w zwycięstwo. 14:8 – nie możemy przegrać. A jednak…
Znowu głupie błędy, niedokładności i nagle robi się 20:22. Gonimy, remis,
bronimy setbole, 24:25, blok na Dawidzie i koniec… Tracimy punkt zamiast pewnie
zdobyć 3. Koszmar. W tie-breaku może się zdarzyć wszystko. Kto wie, może
Jastrzębie już tego nie wypuścić z rąk, ale trzeba walczyć. Tie-break był
najbardziej wyrównany z wszystkich partii. Najpierw JW wyszedł na dwupunktowe
prowadzenie, Resovia odrobiła szybko stratę i potem już do końca prowadziła.
14:12, blok i mamy dwa punkty.
Indywidualnie, najlepiej zagrali Dawid i Alek. Zresztą ten
drugi zdążył również posiedzieć trochę na ławce, bo Andrzej Kowal przetestował
wczoraj wszystkich przyjmujących. Zmiany niewiele wniosły do gry i szybko
wrócił do podstawowej pary. Ale jak już nasz kapitan wrócił, to w wielkim
stylu. Pewnie kończył ataki, dołożył 6 punktów blokiem i po raz nasty w tym
sezonie był ostoją w grze. Świetnie grał również Dawid, który zdobył punkt
więcej od Alka, czyli 22. Swoje dołożył Peter, który zagrał naprawdę dobrze.
MVP meczu został Fabian, który poza trzema widocznymi nieporozumieniami,
głownie z Peterem, zasłużył na tę nagrodę bardzo dobrymi wystawami, którymi
rozrzucał blok rywali. Środkowi również mieli swój wkład w zwycięstwo. Fajne
wejście po długiej nieobecności zaliczył Perła. Igła popisał się kilkoma
naprawdę niezłymi obronami, do tego całkiem przyzwoicie przyjmował.
Zastrzeżeń do gry można mieć wiele. Najwięcej chyba do
zagrywki, ba na pewno. Popełniliśmy około 30 błędów? Coś koło tego. Statystyka
fatalna. Przypomniał mi się mecz z Budvanską Rivjerą Budvą, gdzie rywale
popełnili też ogrom błędów na zagrywce, a mimo to pewnie wygrali. U nas z tą
pewnością wczoraj było krucho, ale koniec końców wynik może być zadawalający, przecież
wygraliśmy. Ale żeby nie było tak smutno, to był jeden element, którym graliśmy
doskonale. Od początku świetnie funkcjonował blok, którym zdobyliśmy aż 18 punktów!!!
Pierwszy raz w życiu, oglądając mecz Resovii miałam
zwyczajnie dosyć. Aż sama się sobie dziwiłam. W czwartej partii odliczałam
punkty do końca, bo naprawdę nie mogłam już na to patrzeć. A tu jeszcze
tie-break. Wtedy miałam w głowie jedno – utrata punktu. Wiecie o co chodzi, nie
mam nic przeciwko tie-breakowi, podziałowi punktów. Ale kurczę, ten mecz
powinien być wygrany o wiele pewniej. Chociaż mimo wszystko powinnam docenić to
zwycięstwo, bo równie dobrze mogli przegrać (wtedy byłby prawdziwy dramat) i
wielka chwała im za to, że się nie załamali frajerską porażką, tylko walczyli i
wygrali. Mimo wszystko jest niedosyt, a ja nienawidzę tego niedosytu, który
zostaje po takich głupich stratach. Miałam dość siatkówki. Zapowiadał mi się
ciekawy wieczór – najpierw Resovia, potem mój Indykpol w starciu ze Skrą, a
tymczasem na ten drugi mecz w ogóle nie miałam ochoty i go nie obejrzałam.
Sprawdzałam tylko co jakiś czas wynik. Komentatorzy zachwyceni Skrą. Skra nie
dała sobie ani przez chwilę odebrać pewności siebie i prowadzenia. Wtedy
myślałam o Resovii. Czemu oni nie potrafią wygrać tak pewnie, grając na równi
przez cały mecz? Widać taki ich urok. Może już się powinnam pogodzić z tym, że
nie mam co liczyć na takie spotkanie… :) Skra odniosła któreś tam z rzędu
zwycięstwo. Takie zresztą są tytuły artykułów poświęconych tamtemu meczowi.
Tylko ja się pytam – czemu o Resovii tak nikt nie napisze? Co, nikt nie wie, że
Resovia nie przegrała od V kolejki? Już dawno temu zauważyłam, że różne drużyny
różnie się traktuje. Jeśli Sovia dobrze, to chcąc czy nie chcąc, nawet
najmniejsze błędy są chłopakom wytykane. Nie mówiąc już o sytuacji, gdy gramy
naprawdę fatalnie. Ale wierzę, że przyjdzie taki czas, że to się zmieni.
Emocje już opadły, ale taką huśtawkę, jaka zapewnili nam
wczoraj Resoviacy ciężko zrozumieć. Momentami grali perfekcyjnie, a za chwilę
nie wiadomo z jakich przyczyn tracili głupie serie punktów. Można to tłumaczyć
tą przerwą, bo takowa przeważnie ma duży, negatywny wpływ na grę, gdyż nie
byliśmy w rytmie meczowym i tak naprawdę sami zawodnicy zapewne nie wiedzieli,
jak na nich podziałała. Teraz rozpoczyna się prawdziwy maraton, więc
przynajmniej na to nie będzie można już zwalać słabszej dyspozycji. Wierzę
jednak, że taki tłumaczenia nie będą nikomu potrzebne.
Dobra, nie ma co się smucić, chociaż dalej jestem troszkę
podłamana. Wygraliśmy i zachowaliśmy się fair. Załóżmy, że Resovia nie chciała
po prostu robić przykrości kolegom z Jastrzębia i specjalnie wyciągała do nich
rękę, bo zwyczajnie nie chciała ich zmiażdżyć, na co zanosiło się kolejno w
pierwszej, trzeciej i czwartej partii. Jastrzębie zapewne bardzo cieszy się z
tego punktu i słusznie. Nie ma co już roztrząsać (chociaż ja trochę się
poużalałam, mam nadzieję, że mi to wybaczycie), mamy już 10 zwycięstw na
koncie, wchodzimy w Nowy Rok ze zwycięstwem. Czego chcieć więcej? Może lepszego
stylu… Ale to zostawmy sobie na potem :)
Pozdrawiam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz