czwartek, 9 stycznia 2014

2014 rok przywitany zwycięstwem

Po 3-tygodniowej przerwie zostały wznowione rozgrywki PlusLigi. Resovia zaczęła drugą rundę zasadniczą z przytupem – hitowym meczem z Jastrzębskim Węglem. Poprzednie spotkanie zakończyło się zwycięstwem Jastrzębian, więc należało wziąć rewanż. Udało się, wygraliśmy po tie-breaku, ale nie wiem czy do końca możemy być zadowoleni z przebiegu tego meczu. Ja na pewno nie jestem.

Zaczęliśmy z Konarem, Fabianem, Alkiem, Peterem, Kosą, Piterem i Igłą. Początek – genialny. 5:0 a potem 8:2 na przerwie technicznej, z czego te dwa oczka, które zdobyło Jastrzębie, tak naprawdę padły po naszych błędach. Do stanu 19:12 graliśmy perfekcyjnie, a rywale ewidentnie byli podłamani. W tym momencie, pewna zwycięstwa w tej partii, przemknęło mi przez myśl, co by to było jakby nagle się zrobiło 19:18. Ni się obejrzałam a taki właśnie wynik widniał na tablicy. Już kilka razy się tak zdarzało, że przewidywałam, całkiem przypadkiem jakiś wynik, ale wczoraj to mi się nawet nie śniło. No super, jak przegrają, to sobie chyba tego nie wybaczę. Tak zmiażdżyć rywala a potem głupimi błędami dać się dogonić – no to potrafi tylko Resovia. Zresztą, potwierdziła to w przeciągu całego meczu. Ale wracając do wyniku, jakoś się udało wygrać. Drugi set – wiedziałam, że Jastrzębie się podniosło i będą grali o wiele lepiej. Resovia z każdym punktem gasła. Sporo zmian, które tak naprawdę niewiele wniosły do naszego zespołu, słaba skuteczność w ataku i błędy na zagrywce spowodowały, że przegraliśmy do 22. Początek trzeciej partii to powtórka pierwszej odsłony. Zresztą, nie tylko początek. 4:0, 8:3, 16:9 – czy może nam się stać tu coś złego? Śmiałam się za każdym razem jak zawodnik JW szedł na zagrywkę, że pewnie zaraz pójdzie seria. Szybko przestało być mi do śmiechu. A właściwie nie – wtedy to dopiero się śmiałam. Kurde, jak można znowu doprowadzić do zaciętej końcówki, gdy przez całego seta prowadzi się 5-7 punktami? Widać można. Już było 20:18, mogło być 20:19, ale Alek skończył z lewego i później było zdecydowanie łatwiej. Dobra, wygrywamy do 20. Czwarta odsłona znowu dla nas. Rozkręcaliśmy się z punktu na punkt. Widać było, że rywale słabną i tracą wiarę w zwycięstwo. 14:8 – nie możemy przegrać. A jednak… Znowu głupie błędy, niedokładności i nagle robi się 20:22. Gonimy, remis, bronimy setbole, 24:25, blok na Dawidzie i koniec… Tracimy punkt zamiast pewnie zdobyć 3. Koszmar. W tie-breaku może się zdarzyć wszystko. Kto wie, może Jastrzębie już tego nie wypuścić z rąk, ale trzeba walczyć. Tie-break był najbardziej wyrównany z wszystkich partii. Najpierw JW wyszedł na dwupunktowe prowadzenie, Resovia odrobiła szybko stratę i potem już do końca prowadziła. 14:12, blok i mamy dwa punkty.

Indywidualnie, najlepiej zagrali Dawid i Alek. Zresztą ten drugi zdążył również posiedzieć trochę na ławce, bo Andrzej Kowal przetestował wczoraj wszystkich przyjmujących. Zmiany niewiele wniosły do gry i szybko wrócił do podstawowej pary. Ale jak już nasz kapitan wrócił, to w wielkim stylu. Pewnie kończył ataki, dołożył 6 punktów blokiem i po raz nasty w tym sezonie był ostoją w grze. Świetnie grał również Dawid, który zdobył punkt więcej od Alka, czyli 22. Swoje dołożył Peter, który zagrał naprawdę dobrze. MVP meczu został Fabian, który poza trzema widocznymi nieporozumieniami, głownie z Peterem, zasłużył na tę nagrodę bardzo dobrymi wystawami, którymi rozrzucał blok rywali. Środkowi również mieli swój wkład w zwycięstwo. Fajne wejście po długiej nieobecności zaliczył Perła. Igła popisał się kilkoma naprawdę niezłymi obronami, do tego całkiem przyzwoicie przyjmował.

Zastrzeżeń do gry można mieć wiele. Najwięcej chyba do zagrywki, ba na pewno. Popełniliśmy około 30 błędów? Coś koło tego. Statystyka fatalna. Przypomniał mi się mecz z Budvanską Rivjerą Budvą, gdzie rywale popełnili też ogrom błędów na zagrywce, a mimo to pewnie wygrali. U nas z tą pewnością wczoraj było krucho, ale koniec końców wynik może być zadawalający, przecież wygraliśmy. Ale żeby nie było tak smutno, to był jeden element, którym graliśmy doskonale. Od początku świetnie funkcjonował blok, którym zdobyliśmy aż 18 punktów!!!

Pierwszy raz w życiu, oglądając mecz Resovii miałam zwyczajnie dosyć. Aż sama się sobie dziwiłam. W czwartej partii odliczałam punkty do końca, bo naprawdę nie mogłam już na to patrzeć. A tu jeszcze tie-break. Wtedy miałam w głowie jedno – utrata punktu. Wiecie o co chodzi, nie mam nic przeciwko tie-breakowi, podziałowi punktów. Ale kurczę, ten mecz powinien być wygrany o wiele pewniej. Chociaż mimo wszystko powinnam docenić to zwycięstwo, bo równie dobrze mogli przegrać (wtedy byłby prawdziwy dramat) i wielka chwała im za to, że się nie załamali frajerską porażką, tylko walczyli i wygrali. Mimo wszystko jest niedosyt, a ja nienawidzę tego niedosytu, który zostaje po takich głupich stratach. Miałam dość siatkówki. Zapowiadał mi się ciekawy wieczór – najpierw Resovia, potem mój Indykpol w starciu ze Skrą, a tymczasem na ten drugi mecz w ogóle nie miałam ochoty i go nie obejrzałam. Sprawdzałam tylko co jakiś czas wynik. Komentatorzy zachwyceni Skrą. Skra nie dała sobie ani przez chwilę odebrać pewności siebie i prowadzenia. Wtedy myślałam o Resovii. Czemu oni nie potrafią wygrać tak pewnie, grając na równi przez cały mecz? Widać taki ich urok. Może już się powinnam pogodzić z tym, że nie mam co liczyć na takie spotkanie… :) Skra odniosła któreś tam z rzędu zwycięstwo. Takie zresztą są tytuły artykułów poświęconych tamtemu meczowi. Tylko ja się pytam – czemu o Resovii tak nikt nie napisze? Co, nikt nie wie, że Resovia nie przegrała od V kolejki? Już dawno temu zauważyłam, że różne drużyny różnie się traktuje. Jeśli Sovia dobrze, to chcąc czy nie chcąc, nawet najmniejsze błędy są chłopakom wytykane. Nie mówiąc już o sytuacji, gdy gramy naprawdę fatalnie. Ale wierzę, że przyjdzie taki czas, że to się zmieni.

Emocje już opadły, ale taką huśtawkę, jaka zapewnili nam wczoraj Resoviacy ciężko zrozumieć. Momentami grali perfekcyjnie, a za chwilę nie wiadomo z jakich przyczyn tracili głupie serie punktów. Można to tłumaczyć tą przerwą, bo takowa przeważnie ma duży, negatywny wpływ na grę, gdyż nie byliśmy w rytmie meczowym i tak naprawdę sami zawodnicy zapewne nie wiedzieli, jak na nich podziałała. Teraz rozpoczyna się prawdziwy maraton, więc przynajmniej na to nie będzie można już zwalać słabszej dyspozycji. Wierzę jednak, że taki tłumaczenia nie będą nikomu potrzebne.

Dobra, nie ma co się smucić, chociaż dalej jestem troszkę podłamana. Wygraliśmy i zachowaliśmy się fair. Załóżmy, że Resovia nie chciała po prostu robić przykrości kolegom z Jastrzębia i specjalnie wyciągała do nich rękę, bo zwyczajnie nie chciała ich zmiażdżyć, na co zanosiło się kolejno w pierwszej, trzeciej i czwartej partii. Jastrzębie zapewne bardzo cieszy się z tego punktu i słusznie. Nie ma co już roztrząsać (chociaż ja trochę się poużalałam, mam nadzieję, że mi to wybaczycie), mamy już 10 zwycięstw na koncie, wchodzimy w Nowy Rok ze zwycięstwem. Czego chcieć więcej? Może lepszego stylu… Ale to zostawmy sobie na potem :)


Pozdrawiam :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz