W hicie XXII kolejki PlusLigi, Asseco Resovia Rzeszów
poległa w Kędzierzynie-Koźlu z miejscową Zaksą 2:3. Ten mecz był tak dziwny, tak
nieprzewidywalny, że na samą myśl, mam ochotę o nim zapomnieć. Niestety,
pierwsze miejsce w tabeli się oddala.
Pierwszą rzeczą, o której należy wspomnieć, jest bez
wątpienia powrót naszego podstawowego libero, Krzysztofa Ignaczaka do pierwszej
szóstki. Po kilku tygodniach przerwy, znowu mogliśmy go oglądać na parkiecie. W
końcu. Do tego już do pełni zdrowia wraca Konar, co potwierdził wczorajszym
występem, więc wydaje się, że personalne kłopoty mamy za sobą. Za to z formą
problemy dalej są.
No właśnie, wypada coś wspomnieć o meczu… Zaczęliśmy z
Jochenem, Fabianem, Alkiem, Peterem, Perłą, Piterem i Igłą. Mecz tak naprawdę,
przynajmniej dla mnie, jak i pewnie większości z Was oglądających mecz w TV, rozpoczął od
stanu 4:3 dla Sovii. Pierwszy set kapitalny. Gołym okiem było widać
koncentrację, pewność siebie i ogromną skuteczność w ataku. Problemem była
jedynie zagrywka, bo choć siała spustoszenie w szeregach Zaksy, to jednak
błędów było sporo, ale wynik 25:18 w pełni zrehabilitował tę nieskuteczną
statystykę. Byłam dumna z Resoviaków. Czułam, że powoli wracają na właściwe
tory. Początek drugiej partii tylko umocnił mnie w tym przekonaniu. 6:0 – wynik
niesamowity. Pewność w atakach, luz, frajda – takiej Resovii dawno nie
widzieliśmy. Normalnie płakać mi się chciało. Oczywiście z radości. I oczywiście
do czasu. Wiadomo, mecz się jeszcze nie skończył, ale kto by pomyślał, że potem
wydarzy się to, co się wydarzy. 14:9, na zagrywkę idzie Witczak. Blok na
Jochenie, nieskuteczne ataki Alka i nagle bach – 14:16. A potem standard –
strach na zagrywce, która zaczęła odbijać się czkawką, gdyż nie przestali
popełniać błędów. I koniec – 21:25. Trzeci set bez komentarza. Zaksa od początku
do końca prowadziła i pokazała jak się powinno grać, gdy wysoko się prowadzi. Byłam
załamana. Cały czas miałam w głowie pierwszą partię. Jakim cudem to mogło się tak
zmienić? Czwarty set niby wygrany, ale szczerze mówiąc, trzeba to przyznać –
dzięki Zaksie, która popełniała gro błędów w ataku. byłam strasznie negatywnie
nastawiona do tej partii, czułam, że przegrają, a tymczasem nie wiedzieć jak,
na tablicy wyników było 21:12 dla Sovii. No tak, ale Sovia nie byłaby sobą,
gdyby nie podniosła ciśnienia do granic możliwości. Szybko zrobiło się 21:19 i
znowu wróciliśmy do punktu wyjścia, czyli obawy o to, co się wydarzy. Na szczęście
tym razem udało się wygrać i mieliśmy tie-break. Piąty set rozpoczął się od
wyniku 1:3, jednak Resovia szybko doprowadziła do remisu. Co więcej, cały czas
miała oczko przewagi nad rywalami. Walka toczyła się punkt za punkt. Dzięki świetnej
zagrywce Konara zrobiło się 12:10 dla Sovii. I to by było na tyle. Potem błąd,
asy Kooya, zamieszanie z sędziami i ostatecznie przegrana mistrzów Polski
13:15. Nie tak to miało wyglądać..
No cóż... co można tu powiedzieć? Jak już wspomniałam,
pierwsza partia perfekcyjna!!! 88% w ataku, to się czuło!!! 1,5 seta genialne,
normalnie chyba muszę sobie to nagrać i oprawić w ramkę :) Miałam nadzieję, że
po słabych meczach w końcu przyszedł taki, w którym Resovia pokaże pazura i
pewnie wygra. No zanosiło się na to, ale jak wiemy siatkówka lubi płatać figle.
Nagle z pewnych siebie, wbijających z zimną krwią gwóźdź za gwoździem zawodników,
Resoviacy stali się niepewni, bojaźliwi, zaczęli tracić seriami punkty. Jednym słowem
– Resovia w najgorszym wydaniu. Chwała im za to, że po tak fatalnej partii,
jaką była trzecia, potrafili się podnieść i wygrać, chociaż powtarzam i dalej
będę powtarzać, że możemy za to podziękować Zaksie. Tie-break to oddzielna
historia. Sovia naprawdę źle w nim nie grała, ale wystarczyły dobre zagrywki
rywali i mogliśmy pożegnać się z dwoma punktami.
Kto był najlepszym zawodnikiem po stronie Resovii? Mnie osobiście
ciężko jest takiego wskazać. Każdy z zawodników miał swoje wahania w tym meczu.
Najwięcej punktów zdobyli Peter i Konar – po 13. Z tej dwójki szczególnie należy
pochwalić Dawida, który nie grał od początku meczu. Do pewnego momentu dobrze grał
tez Jochen, który dorzucił 9 oczek. Dopóki Resovia grała dobrze, czyli przez
1,5 seta, on był niesamowicie skuteczny i pewny w ataku. Potem kilka razy wpakował
piłkę w blok i potem na parkiecie już się nie pojawił. Nasz kapitan zdobył 11
punktów i grał, podobnie jak cały zespół, falami. Po 9 punktów dołożyli nasi
środkowi, do których chyba większych pretensji mieć nie można. Ale tylko jeśli
chodzi o atak, gdyż na zagrywce… Szkoda słów. Notorycznie psute floty nie mają
prawa mieć miejsca. Tylu popsutych zagrywek z ich strony dawno nie widziałam i
mam nadzieję, że długo nie zobaczę. Słówko jeszcze o Igle, który zaprezentował się
solidnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę przerwę w grze. Poprawnie przyjmował a do
tego podbił kilka piłek.
W innym wypadku pewnie rzeszowianie wzięliby punkt w ciemno
- wszak grał mistrz z wicemistrzem kraju. Jednak przebieg tego meczu, ta
sinusoida w grze sprawia, że pozostał ogromny niedosyt. Pierwsze miejsce w
tabeli oddala się, do zakończenia fazy zasadniczej pozostały dwa mecze a my tak
naprawdę nic nie wiemy o formie Resovii. Może inaczej – wiemy, ale nie to, co
chcielibyśmy wiedzieć. Na początku tego roku, zwłaszcza w starciach z Roeselare
i Skrą, Resovia grała fantastycznie. Wydawało się, że łapią wysoką formę i z
czasem będą grali coraz lepiej. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie. Jedyne,
czego teraz potrzebują, to pewnego zwycięstwa. Na te mają szansę, gdyż
najbliższe mecze rozegrają z beniaminkami PlusLigi. Jednak nikt nie powiedział,
że mogą sobie dopisać z góry 6 punktów. Najważniejsze jest to, żeby znowu
złapali luz i pewność siebie, bo inaczej może być naprawdę ciężko…
Wielokrotnie zastanawiałam się, dlaczego im kibicuję, skoro
tak często dają nam (a przede wszystkim sobie) powody do złości, smutku i
zażenowania. Wczoraj momentami dosłownie ich nienawidziłam. Wtedy po raz
5648643156 zadałam sobie pytanie: Dlaczego właśnie oni? I wiecie co? Im
bardziej ich wczoraj nienawidziłam, tym paradoksalnie coraz bardziej umacniałam
się w przekonaniu, że nie zamieniłabym ich na żadną inną drużynę <3 Taki to
ich urok…
Kocham i nienawidzę – możliwe? Jak widać możliwe… :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz