Kompromitacja – jedyne słowo, które znajduję w swojej głowie,
gdy wspominam wczorajszy mecz. Innego słowa nie jestem w stanie z siebie wydobyć.
Mecz, który powinniśmy gładko wygrać, koncertowo przegraliśmy.
ZANIM ZACZNĘ, TO OSTRZEGAM, ŻE NIE JEST TO BYNAJMNIEJ
TŁUMACZENIE PORAŻKI… JA SIĘ NAPRAWDĘ WCZORAJ WKURZYŁAM I TERAZ TO, CO CZYTACIE
TO JEST CZYSTA PRAWDA Z MOJEJ STRONY, BEZ ŻADNEGO OWIJANIA W BAWEŁNĘ. No dobra,
przez jakiś fragment, potem będzie już spokojniej…
Budvanska Rivjera Budva – kto to jest? Przepraszam bardzo,
nikogo oprócz Marka Bojić’a stamtąd nie znam, a może powinnam. Może gdybym
wiedziała, nie doznałabym takiego szoku, jak wczoraj. Mecz na pozór łatwy. No kurde,
pokonaliśmy TEORETYCZNIE (jest to bardzo ważne słowo!!!) najtrudniejszego
rywala w grupie z ogromną łatwością i to jeszcze na wyjeździe. Następny mecz
gramy u siebie z jakimiś Czarnogórcami. Po raz kolejny przepraszam – naszym obowiązkiem
było ten mecz wygrać i to 3:0! Skończyło się jak się skończyło..
Pierwszy set wyrównany, potem odjazd Czarnogórców i walka o
przetrwanie naszych w pierwszym secie. Prawie doszli. No właśnie PRAWIE…
Skończyło się 23:25. To już była niespodzianka! Po szybkim 4:1 w drugiej partii
można było się spodziewać, że nasi w końcu się rozluźnili i za chwilę zaczną
dominować. Po szybkim 4:1 zrobiło się jednak jeszcze szybsze 5:5… Dalej
powtórka z 1. seta. było już 13:17, ba było 21:24 i wtedy pojawiła się iskierka
nadziei. Pewny atak Penchewa po rękach, dwa niespodziewane bloki i jest remis..
Więcej – potem był jeszcze skuteczny atak Jochena. No, w końcu się przebudzili.
Może zdobędziemy jednak te 3 punkty… Aha… As serwisowy rywali, blok na Jochenie
i bajo… Niespodzianka? NIE! To była już SENSACJA!!!
Po raz kolejny rzeszowianie musieli ratować się z wyniku
0:2. Ostatnio ugrali seta. Czy teraz się uda? Udało się – ugrać 2. Mamy
progres!!! Trzecia partia niby dla nas, ale pewności w tym nie było żadnej. Czwarta
już lepsza, już nawet pojawiła się radość na twarzach. Ale tie-break… Tam
wszystko jest możliwe. A właśnie w tej piątej partii, którą tak bardzo pragnęliśmy
po drugim secie, przypomniały się stare koszmarki. Szybkie prowadzenie gości,
potem 4:8 na zmianie stron. Ups, mamy problem! Heroiczna obrona Jochena, po
której zdobył punkt (był to bynajmniej najpiękniejszy punkt, jaki widziałam od
dobrego roku, no może od pięknej obrony Igły pod siatką w meczu z Warszawą hen
hen temu) dawała jeszcze nadzieję. Ta nadzieja szybko zniknęła… Chociaż niespodziewanie
jeszcze wróciła po asie Jochena, to nagle uleciała w powietrze po bloku na tym
samym zawodniku, który dał rywalom 14 punkt i pierwszą piłkę meczową. Skończyli
za drugim razem. TAK! MAMY SENSACJĘ! W KOŃCU COŚ SIĘ DZIEJE!
Ale chyba nie o to nam w całej tej zabawie chodziło… Miały
być pewne 3 punkty, jest 1 i to mocno wywalczony. Dlaczego tak się stało? Dlaczego
przegraliśmy, skoro rywal popełnił całą masą błędów? Nie znam statystyk, ale na
samej zagrywce zarobiliśmy praktycznie seta!!! A mimo to przegraliśmy. Brak koncentracji?
No tak, przecież mecze same się wygrywają. Gramy u siebie z jednym z
najsłabszych rywali w stawce – no co nam się może złego stać? Takim podejściem
za daleko nie zajedziemy. Dużo zmian w składzie, znowu pojawili się wszyscy
zawodnicy. Szkoda tylko, że żaden z nich nie był w stanie grać równo. Już nie
można zwalać na żadną podróż. Graliśmy u siebie, w hali, w której chłopcy
praktycznie nie przegrywają.
Z milszych akcentów, o ile takie w ogóle można wskazać, jednym
był powrót na Podpromie Marko Bojić’a, niestety dla nas, zwycięski powrót. Naszemu
dobremu znajomemu bardzo dobrze grało się w rzeszowskiej hali. Gorzej szło mu z
zagrywką, jak i całemu zespołowi, ale w ataku Marko grał naprawdę świetnie. Gratulacje
Marko!!! Tyle nam pozostaje do powiedzenia….
Wynik 25:11 z Paris Volley poszedł w świat tydzień temu. Wielka
wygrana!!! Pokaz siły!!! Teraz… teraz poszedł w ten sam siatkarski świat wynik,
który chluby nie przynosi. Wręcz przeciwnie. Mam nadzieję, że solidna porcja lodowatej
wody wylała się z kubła na głowy naszych zawodników. Wierzę też, że zrozumieli
swoje błędy i więcej taki mecz się nie powtórzy. Oczywiście siatkówka rządzi
się swoimi prawami, ale nic nie dzieje się bez przyczyny. Resovia zagrała słaby
mecz, chłopcy dali się rozegrać rywalom, a ci, gdy poczuli palec, zabrali całą
rękę, no prawie całą – udało się zachować dwa palce. Oczywiście możemy zdobyć
jeszcze pierwsze miejsce w grupie, ale nie ma mowy o żadnym odpuszczaniu, ani
przez chwilę! Kto by pomyślał, że będziemy się trząść o zwycięstwo w grupie. Mam
nadzieję, że i nas ten mecz nauczył wielkiej pokory do tego sportu. Pokorę
musimy mieć szczególnie my, kibice takiej drużyny, jak Asseco Resovia Rzeszów.
Oni już nie raz i nie dwa sprowadzili nas na ziemię. Bycie fanem Resovii to
jest naprawdę sprawa podwyższonego ryzyka. Kilka stanów przedzawałowych w
czasie meczów, po spotkaniach wielkie niedosyty i ciągłe poczucie zmarnowanej
szansy to norma. Tylko, że nie wiem, czy ktokolwiek z nas mógł się już do tego
przyzwyczaić, bo czasem to dzieje się tak niespodziewanie i w takich
okolicznościach, ze mało kto jest sobie w stanie to wyobrazić.
Wczorajszą farsę (o, znalazłam jednak inne słowo…) to jednym
zdaniem – LIMIT KOMPROMITACJI W TYM SEZONIE OFICJALNIE ZOSTAŁ WYCZERPANY.
Panowie, czas się wziąć do roboty! Po nadspodziewanie dobrym początku sezonu,
wracamy do punktu wyjścia, czyli resoviackich fal w grze. Teraz w LM nie ma
miejsca na żadne potknięcia. W PlusLidze też, żeby nie było…