sobota, 27 lipca 2013

Mała zmiana

Ze względu na to, że jest połowa wakacji, meczów na żywo jest jak na lekarstwo i ostatnio zaczęłam mieć trochę więcej obowiązków, WPISY BĘDĘ DODAWAŁA JEDYNIE W SOBOTY!

Jeżeli zalajkowaliście mojego Facebooka (https://www.facebook.com/SoviaForever) to znajduje się tam informacja dla chętnych odsób, które chciałyby mi pomóc w prowadzeniu bloga. Wszystkich zainteresowanych proszę o wiadomość priv na Facebooku lub maila na adres sovia-forever@wp.pl. Jeżeli macie propozycje tematów, które mogłabym tu poruszyć lub chcecie podzielić się swoją twórczością (wiersze, piosenki, rysunki) albo ciekawymi historiami dotyczącymi Resoviaków, które Wam się przytrafiły i chcecie, abym je tutaj umieściła, również proszę o kontakt.

Pozdrawiam 
Paulina :)

Grzegorz Kosok - objawienie reprezentacji Polski

Nasz drugi środkowy w Resovii pojawił się, przepraszam za określenie, praktycznie znikąd. No na pewno przechodząc do aktualnego Mistrza Polski ani on, ani kibice, nie spodziewali się, że wkrótce zacznie odgrywać niebagatelną rolę nie tylko w klubie, ale również w reprezentacji, w której przecież środkowych na bardzo wysokim poziomie od zawsze mamy bez liku. A jednak Grzegorz potrafił się przebić i właśnie o tym spróbuję tu napisać.

Po raz kolejny muszę zacząć, że początków w Resovii tego pana nie pamiętam, więc to sobie odpuszczę. Będę pisać o teraźniejszości, bo ta jest na pewno o wiele ciekawsza w jego wykonaniu. Wraz z przyjściem Piotra Nowakowskiego do Resovii, oboje stali się podstawową parą środkowych w naszej ekipie, ba, nawet w reprezentacji. Ale na razie skupię się na klubie.

O Piotrku pisałam we wcześniejszym poście, jednak pisząc o Kosie muszę dodać, że na pewno nie jest on aż tak popularny jak Piter. Nie posiada tak ogromnego zasięgu jak Nowakowski, jednak wcale nie jest gorszym siatkarzem, co już niejednokrotnie potwierdził. Posiada znakomitą zagrywkę, o której niejeden przyjmujący się przekonał. Jest to tylko i aż flot – tak to ujmę. Do tego świetnie porusza się na siatce, jest jednym z lepszych polskich blokujących. Ostatnimi czasy zauważyłam, że częściej atakuje z przesuniętych krótkich, niż tych bliżej rozgrywającego. Wydaje się, jakby czasami dostawał za niskie piłki, jednak on już się w nich tak wyspecjalizował, że nie stanowi to żadnej różnicy, z jakiej wysokości musi w danym momencie zaatakować.

Grzegorz Kosok jest czołowym polskim środkowym, o czym świadczy fakt, że od czasów Andrei Anastasiego, o ile nie wykluczyła go kontuzja, zawsze znajdował się w meczowej dwunastce, a czasami nawet w wyjściowym składzie. To pokazuje, jak wielki postęp uczynił od przyjścia do Resovii. Można mówić, że kiedy trener Anastasi do nas przychodził, kadra była osłabiona, więc musiał sięgać po zawodników, którzy wcześniej nie mieli się jak pokazać lub nie byli tak świetni jak inni, jednak to, że Grzesiek dalej jest w tej kadrze, w momencie, kiedy konkurencja jest naprawdę duża, stanowi duży handicap dla tego zawodnika.

Podkreślałam to już wcześniej, np. w „Alfabecie”, nie wiem, czy taka jest prawda, bo innych zawodników nie obserwuję, ale kilka razy rzuciło mi się w oczy to, że jak na środkowego świetnie porusza się w obronie. Nie wiem, czy to tylko przypadek, pewnie czasami tak, ale kilka razy, a zwłaszcza w półfinałach z Delectą pokazał, że podbić piłkę umie i wcale nie jest dziadkiem w drugiej linii. Na pewno będę mu się przyglądać w przyszłym sezonie, w każdym meczu, żeby ewentualnie potwierdzić moją teorię albo ją obalić.

Jak sobie próbuję przypomnieć, to jest jeszcze często głównym wykonawcą niekonwencjonalnych przebić. Kilka razy z drugiej albo trzeciej piłki przebił tak sprytnie palcami jednej czy dwóch rąk, że piłka trafiła idealnie w linię, a takie zagrania przyprawiały, przynajmniej mnie, o zawał serca. Jedna taka sytuacja przypomina mi się z meczu Polska – Niemcy na ubiegłorocznym Memoriale Wagnera, kiedy to po bardzo długiej akcji, Kosa, oburącz przebił piłkę pod końcową linię, tak, że rywale znajdujący się w obrębie siatki, nie byli w stanie tego wybronić.

O jego charakterze nie mogę za wiele napisać. Nie jest tak błyskotliwy jak Igła, ale to nie znaczy, że jest beznadziejny, zamknięty w sobie itp. Na boisku nie tryska energią, ale cieszyć się też umie, co niejednokrotnie potwierdzał. Jak na to teraz patrzę, to wychodzi na to, że wskazuję jego wady, które próbuję wytłumaczyć. A tak nie jest. Po prostu, jak w przypadku Pita, nie jestem jego mega wielką fanką, co nie oznacza, że go nie lubię. Wręcz przeciwnie – bardzo go lubię, podziwiam jego umiejętności i zawsze cieszę się, kiedy gra w pierwszym składzie. Jego brak na boisku, w przypadku jakiejś kontuzji, jest naprawdę widoczny, co podkreśla tylko fakt, że on naprawdę stanowi bardzo ważne ogniwo tej drużyny.

Wywiadów z nim nie słucha się tak przyjemnie, a to z prostego powodu – widać, jak się czasami zacina, gubi w tym, co mówi. No ale tak bywa, nie każdy jest tak wygadany jak Igła, niestety. Ostatnio zauważyłam, i tu po raz kolejny odwołam się do Pita, że on bardzo się poprawił w wypowiedziach przed kamerami. Stał się pewniejszy, rozbudowywał swoje odpowiedzi. Nic tylko czekać, kiedy Kosa się odblokuje.


Może nie napisałam o Grześku bardzo długiego tekstu, ale z tego, co mogliście już zauważyć, moja sympatia ma duży wpływ na ilość słów, którymi opisuję poszczególnych zawodników. Kosę bardzo lubię, o czym już wspomniałam, dlatego ten tekst w ogóle powstał (nie będę pisała o wszystkich zawodnikach Sovii, głównie tych w cieniu zawodników pierwszoszóstkowych z prostej przyczyny – nie wiem o nich za dużo, za mało grają i nie darzę ich tak wielką sympatią jak pozostałych, w tym bohatera tego wpisu). Jedno wiem na pewno – Resovii sobie bez niego nie wyobrażam. I koniec kropka :D

środa, 24 lipca 2013

Piotr Nowakowski - człowiek z kosmosu

Ma 26 lat, 206 cm wzrostu i coś, co czyni go jednym z najlepszych środkowych świata – niebagatelny zasięg w ataku, dzięki któremu stał się najzwyczajniej postrachem blokujących. Podstawowy reprezentant Polski i człowiek, o którego starało się wielkie Cuneo. Tak najkrócej można go przedstawić. Ale ja nie byłabym sobą, gdybym tylko na tym poprzestała :)

Pierwszy raz go zobaczyłam w trakcie Ligi Światowej 2009. Szczerze? Wtedy mnie nie zachwycił. Wydawał się taki bezbarwny, nijaki. Spokojny, bez większego ognia i werwy na boisku, wykonywał swoje zadanie – atakował, blokował, serwował tym swoim flotem. Z mojego punktu widzenia by było na tyle. Nie pamiętam, czy już wtedy komentatorzy wspominali o jego największym atucie. W każdym bądź razie na mnie większego wrażenia nie zrobił (kurczę, ja coś naprawdę mam z tymi początkami, nikt mnie nie zachwyca, no ale widać zyskują przy bliższym poznaniu :D).

W pierwszej chwili nie wiedziałam dlaczego Resovia tak się o niego starała przed sezonem 2011/12. PlusLigi do tego czasu nie oglądałam, a czasów, kiedy grał w kuźni młodych polskich talentów, czyli Częstochowie nie pamiętam, ba, nawet nie interesowałam się tym, gdzie on wtedy występował. Jednym słowem ten transfer mnie nie powalił, więc o co chodziło? Nie musiałam długo czekać, aby się o tym przekonać. Olśniło mnie już po kilku meczach w jego wykonaniu w barwach Pasiaków. Od razu świetnie zaczął rozumieć się z Lukasem. Później ta współpraca była różna, Tichy rzadko go wykorzystywał, na czym na pewno trochę cierpiała drużyna. W końcu taki zawodnik nie może się marnować na boisku. Nawet w niedawno zakończonym sezonie lepiej nie było. a może nawet gorzej. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jego ostateczną zdobycz punktową w tej odsłonie PlusLigi, która jak na jego ogromne możliwości, była wynikiem przeciętnym. Wyjątkiem był chyba już kilkukrotnie wspominany przeze mnie mecz z Effectorem Kielce. Tam, wraz z Kosą naatakowali się za wszystkie czasy ;) W decydujących meczach, ćwierćfinałach, półfinałach i wielkim finale, na pewno też nie został właściwie spożytkowany. Kto wie, może jakby dostał więcej piłek, spotkania kończyłyby się szybciej naszym zwycięstwem i te tie-breaki ze Skrą czy zażarte końcówki z Delectą i piąty mecz w Kędzierzynie nie byłyby potrzebne… Teraz o tym nie myślimy, bo mamy Mistrza, jednak niewykluczone, że w przypadku ewentualnej porażki takie byłyby główne zarzuty pod adresem naszego rozgrywającego, bo w końcu to od niego zależy, gdzie w danej akcji idzie piłka.

O jego kosmicznym zasięgu wiedzą chyba wszyscy, którzy choć raz obejrzeli mecz Resovii albo reprezentacji Polski. Formułki wymawiane przez komentatorów podczas większości, jak nie każdego spotkania, niektórzy znają na pamięć. No ale chyba trzeba to podkreślać :) Atak atakiem, ale blokującym też jest świetnym. Szybko porusza się wzdłuż siatki, na środku też umie postawić mur nie do przebycia dla rywali zza siatki. Kilka takich czap zostaje w pamięci. Nie trzeba daleko szukać, najlepszy przykład – trzeci mecz finałowy z Zaksą, gdzie kilka razy środkowym oj zrobiło się ciemno. Zagrywka, którą dysponuje, jest tylko pozornie łatwa do odbioru. Niejeden zawodnik już pokazał, że dobry flot jest gorszy dla przyjmujących od 120-kilometrowej bomby. Do nich zalicza się również nasz środkowy. A jego flot nie jest dobry, jest zabójczy. Przyjmujący, bójcie się! Tyle o jego umiejętnościach czysto siatkarskich.

O charakterze Pitera też chyba już większość kibiców zdążyła się przekonać. Na boisku niby 
cichy, spokojny, opanowany, prawdziwa kamienna twarz, a w środku nieraz się pewnie gotuje. Zresztą pseudonim „Cichy Pit” czy „Ice Man” już chyba są nieaktualne, bo kilka razy, między innymi dzięki kultowemu serialowi naszego kochanego libero, udowodnił, że ma w sobie uczucia, które umie okazywać. Że o ciętym języku nie wspomnę. Parokrotnie skwitował wypowiedzi swoich kolegów z reprezentacji, tak, że trudno było im wymyśleć lepszą odpowiedź. Przykład? Kultowy klasyk z kwejka i nieprzygotowanie do odpowiedzi. Wiemy, o co chodzi :)


Po zakończeniu sezonu pojawiały się pogłoski o jego przejściu do Cuneo. Skwituję to tak – Piter nie jest moim ulubionym zawodnikiem, co nie oznacza, że go nie lubię. Po prostu innych siatkarzy uwielbiam, jego bardzo lubię i szanuję za umiejętności. Zawsze troszczyłam się bardziej o tych zagranicznych zawodników. Bardzo chciałam, żeby zostali w Resovii, o naszych polskich zawodnikach (czytaj: środkowych, przyjmujących) zapominałam. Kiedy dowiedziałam się, że może odejść, hmmm jakby to ująć… zrozumiałam ile dla nas znaczy i czym byłoby jego odejście, a konkretnie jaka wielka pustka by się stworzyła na tej pozycji. Dlatego naprawdę bardzo, ale to bardzo cieszę się z faktu, że u nas zostaje. I w tym momencie zadaję sobie pytanie – dlaczego chciał zostać? W końcu Cuneo to czołowy włoski klub, zespół, który dotarł do finału Ligi Mistrzów w 2013 roku i pewnie jest w stanie zaproponować większe wynagrodzenie. Liga włoska, pomimo ogromnego kryzysu, który dopadł sporo klubów, dalej jest chętnie zasilana przez gwiazdy, a czołowe zespoły Serie A na pewno mają większą renomę w Europie niż Mistrz Polski. No ale taki był wybór Piotrka i my na pewno z tego powodu płakać nie będziemy. Nasz środkowy zostaje z nami na co najmniej 2 lata i na razie możemy być spokojni o tę pozycję w naszym zespole. Fajnie by było jeszcze, jakby rozgrywający potrafili go bardziej spożytkować, bo marnotrawienie takiego zawodnika to ciężki grzech. Wierzę, że i Lukas, i Fabian będą potrafili to zrobić i to zrobią.

środa, 10 lipca 2013

UWAGA!!!

W związku z tym, że jutro wyjeżdżam na obóz i prawdopodobnie nie będę miała dostępu do internetu i tym bardziej do meczów w LŚ, chwilowo zawieszam bloga, tj. do 22 lipca. Później nie wiem, czy będę kontynuowała statystyki, bo wrócę po zakonczeniu turnieju finałowego LŚ, zobaczę. W każdym bądź razie na pewno wrócę i będę kontynuowała prowadzenie bloga.

Pozdrawiam!

Resoviacy w LŚ cz. 4

W ten weekend grały wszystkie reprezentacje, w których występują Resoviacy. Najważniejszymi spotkaniami dla nas był dwumecz Polska – USA w Katowicach i Wrocławiu. Udało się naszej drużynie zdobyć  5 punktów, jednak nie bez wysiłku. Zwłaszcza pierwsze spotkanie to był istny rollercoaster. Zwycięstwo w pierwszym secie, porażka w drugim, w trzecim blamaż do 13, potem chwilowe odrodzenie w czwartym, w którym po raz kolejny pojawiały się serie traconych punktów i do tego końcówka przyprawiająca o zawał serca, meczbole Amerykanów i heroiczne zwycięstwo Polaków do 28 i w końcu tie-break, świetnie rozpoczęty, jednak znowu bardzo nerwowy, meczbole dla obu drużyn i zwycięstwo naszych do 16. MVP został Jakub Jarosz, który po raz kolejny imponował skutecznością, był naszym najpewniejszym zawodnikiem, a więc nagroda w pełni zasłużona. Dwa punkty cieszyły, zwłaszcza w obliczu tego, że mogliśmy skończyć bez żadnego oczka, jednak pojawiła się obawa, że kolejny stracony punkt może sprawić, że szanse na F6 w Mar del Plata będą nikłe. Nic z tych rzeczy, dalej mieliśmy o co walczyć, jednak trzy punkty w drugim meczu były obowiązkowe.

Drugi mecz tylko pozornie był mniej nerwowy, wszystko skumulowało się na końcówkę czwartej partii. Ale od początku. Pierwsza partia pewnie wygrana, w drugiej znowu przestój, w którym od stanu 16:16 zdobyliśmy 1 punkt i to po zepsutej zagrywce Amerykanów! Trzeci set wygrany w miarę spokojnie, czwarty to był horror, zwłaszcza wspomniana końcówka. Wszystko szło pięknie do stanu 24:20 i pójścia Paula Lotmana na zagrywkę. Nasz znajomy w sumie grał dla nas, bo notorycznie dawał się łapać na blok czy strzelał po autach, zdobył w dwóch meczach po punkcie, zresztą w pierwszym spotkaniu grał troszkę ponad jednego seta, w drugim pojawił się dopiero w decydującej partii. Nie szkodził nam do momentu jego pójścia na zagrywkę. Pomylić się nie chciał i pomimo dobrych przyjęć, skuteczność w ataku była fatalna, co skrzętnie wykorzystywali rywale. Ostatnia akcja przy 24:23 była horrorem, nie wyobrażałam sobie remisu, gry na przewagi i ewentualnego tie-breaka i utraty kolejnego oczka. Długa wymiana, obrona Igły, przebicie na drugą stronę, atak Andersona, obrona MVP meczu Zatorskiego, rozegranie do Jarosza i ten po rękach wybija piłkę na aut. Mamy trzy punkty!!! Jedziemy do Warny walczyć na całego o awans do F6.

Innym równie ważnym dla nas dwumeczem był dwumecz Brazylia – Bułgaria, w którym, abyśmy mogli myśleć o awansie i ostatecznych rozstrzygnięciach w Warnie, konieczne były zwycięstwa za 3 pkt Canarinhos. Brazylijczycy spisali się na medal. Nie oddali punktu Bułgarom, a to był dla nas bardzo ważny wynik.

W grupie B bardzo ciekawie działo się w Niemczech, gdzie nasi zachodni sąsiedzi dwukrotnie prowadzili z Rosjanami 2:0 i dwukrotnie spotkania kończyły się tie-breakami. Pierwszy wygrali Mistrzowie Olimpijscy z Londynu, w drugim gospodarze. Świetnie grał Jochen, który w końcu zdobył więcej niż 5 punktów :) Jestem wredna, ale co tam, do czego innego mnie przyzwyczaił w ostatnim czasie! ;)

Działo się też w Serbii, gdzie gospodarze mierzyli się z Włochami. Pierwsze spotkanie zakończyło się tie-breakiem dla Włochów a drugie zwycięstwem miejscowych 3:1. Nikola wystąpił tylko w pierwszym meczu i zdobył 20 punktów, po raz kolejny potwierdzając wysoką formę w ataku. W drugim reprezentacja naszego byłego przyjmującego wystąpiła w praktycznie rezerwowym składzie, bo Włosi po pierwszym spotkaniu byli już pewni awansu do turnieju finałowego a Serbowie byli pewni, że w nim nie zagrają.

GRUPA A

POLSKA – USA  3:2, 3:1
Zbigniew Bartman – nie pojawił się na boisku
Piotr Nowakowski – 10, 9 pkt
Grzegorz Kosok – 1, 0 pkt
Krzysztof Ignaczak – krótkie zmiany do drugiej linii
Fabian Drzyzga – nie grał
Dawid Konarski – kontuzja
Paul Lotman – 1, 1 pkt

BRAZYLIA -BUŁGARIA 3:1, 3:1
Nikolaj Penchew – krótka zmiana

ARGENTYNA – FRANCJA 2:3, 1:3
Rafael Redwitz – 0 pkt


GRUPA B

SERBIA – WŁOCHY  2:3, 3:1
Nikola Kovacević – 20, 0 pkt

NIEMCY – ROSJA 2:3, 3:2
Jochen Schöps – 16, 17 pkt


sobota, 6 lipca 2013

Jochen Schöps, czyli inteligencja w czystej postaci

Było o Dżordżu, to czas na kolejnego Niemca w naszej drużynie. Jochen Schöps to bez wątpienia KTOŚ w siatkarskim świecie. Bardzo szanowany, podziwiany za swoje ogromne umiejętności, które pokazuje w każdym meczu. Kat dla blokujących i obrony – tak najkrócej można go przedstawić.

Kiedy odchodził od nas Gyorgy, wielu zastanawiało się, czy ktoś będzie w stanie go zastąpić. Wątpliwości było dużo. W końcu drugiego takiego killera łatwo się nie znajdzie. Same największe gwiazdy w Rosji i Włoszech. A więc kto? Kandydatury były dwie – Gundars Celitans i Jochen Schöps. Padło na tego ostatniego ;)

Moje pierwsze wrażenie jak zobaczyłam jego nazwisko? Hmm… dziwne. Oczywiście jako tako znałam go z kadry Niemiec, mniej więcej wiedziałam jak wygląda, o charakterystyce jego gry nie wiedziałam jednak za dużo. Po pierwsze pomyślałam sobie, że to…  „dziadek”, facet, który jest grubo po trzydziestce i najlepsze ma już za sobą. Jak spojrzałam w metryczkę pomyślałam – „nie jest tak źle” ;) Potem była Liga Światowa 2012 no i oczywiście pierwsza szansa, żeby go bliżej poznać. W reprezentacji Niemiec jest teoretycznie drugim atakującym, dlatego bałam się, że nie będzie za często grał (zawsze mam szczęście, że jeśli chcę komuś się przyjrzeć lub pooglądać naszych Resoviaków w innych reprezentacjach, to oni nie grają). Zresztą w tamtym momencie miałam spory problem, bo z jednej strony, jako że to było po odejściu naszej największej gwiazdy, chciałam popatrzeć jeszcze raz, na spokojnie na jego grę i powspominać najlepsze czasy, z drugiej strony musiałam się przekonać o wartości naszego nowego nabytku. Na szczęście jakoś udało się to pogodzić. W końcu o takiej parze atakujących marzą wszyscy trenerzy i wszystkie reprezentacje. Grzechem byłoby posadzić któregoś na stałe na ławce. A więc mogłam oglądać obu, w tym oczywiście Jochena. Komentatorzy bardzo mi pomagali w poznaniu jego stylu gry. Ciągle powtarzali, że jest bardzo doświadczony, sprytny, zawsze znajduje wyjście z sytuacji i nigdy nie panikuje. No no, robiło się coraz ciekawiej. W tamtych meczach faktycznie się o tym przekonałam. Ale żeby nie było, że umie tylko obijać i kiwać, kilka razy pokazał, że parę w ręce też ma. A więc nic tylko czekać na rozpoczęcie PlusLigi :D

W składzie Resovii musiał walczyć z podstawowym atakującym reprezentacji Polski, Zbigniewem Bartmanem. Przyjście tego drugiego było dużym zaskoczeniem, ponieważ po pierwsze wcześniej zakontraktowany został Bartosz Janeczek, który miał spełniać rolę zmiennika Jochena, a po drugie pojawiły się głosy, że dwóch takich zawodników na jednej pozycji w klubie to zdecydowanie za dużo, ponieważ trudno będzie ich właściwie zagospodarować, tak aby żaden z nich zwyczajnie nie przesiedział sezonu na ławce. Oczywiście w reprezentacji taki układ to marzenie, jednak w klubie powinien być silny atakujący i dobry, solidny zmiennik. Resovia poniekąd złamała tę zasadę. A jak to się sprawdzi? Tego nie wiedział nikt.

Jako że Jochen stosunkowo późno do nas dołączył, krócej trenował i był nowym zawodnikiem, na początku sezonu ligowego stał w kwadracie dla rezerwowych. Zaczął się za to pojawiać w Lidze Mistrzów. Pojawiły się spekulacje obserwatorów, teorie, jakoby taki był podział – Bartman w PlusLidze, Schöps w Lidze Mistrzów. Szybko to się jednak zweryfikowało, bo później w LM występował Bartman, a Jochen coraz częściej zaczął pojawiać się w lidze, jednak przeważnie w meczach z teoretycznie słabszymi drużynami. W styczniu pojawił się problem. Bartman był kontuzjowany, Jochen grał, ale niestety i jego dopadły kłopoty z barkiem. Kulminacyjny był mecz z Effectorem Kielce, przegrany 2:3, w którym Jochen szybko zszedł z boiska, a jego miejsce na pozycji atakującego zajął Alek. Nie wyszło to nam na dobre – ciężar w tym spotkaniu brali na siebie głównie nasi środkowi. Potem wrócił Bartman, jednak ostatnie mecze fazy zasadniczej w pierwszym składzie zaczynał i kończył Jochen. W meczu z Lotosem rozpoczął swój wielki maraton, w którym był nie do zatrzymania aż do finału.

Ćwierćfinały i półfinały były w jego wykonaniu rewelacyjne. To, co robił z blokiem, tego się nie umie od tak. Lata gry, ogromne doświadczenie i wielkie opanowanie, z którego jest znany, procentowały w najważniejszych momentach. Kiwki, obicia, plasy w 9. metr i również mocne ciosy doprowadzały do rozpaczy blokujących i obrońców najpierw Skry Bełchatów, a później Delecty Bydgoszcz. Niestety, z Lukasem chyba nie mieli dobrych relacji, bo nasz rozgrywający notorycznie „zajeżdżał” Jochena. A może właśnie tak bardzo się lubią, że Tichy tylko do niego miał zaufanie? Tego się nie dowiemy. Jedno jest pewne – w tamtym momencie do śmiechu nie było. Wszyscy się niepokoili, kiedy już w 3. secie widać było zmęczenie naszego atakującego. Nie wiem czym to było spowodowane – w końcu jak już wcześniej wspomniałam, mimo mojego pierwszego wrażenia, Jochen to nie jest dziadek, a jednak stosunkowo szybko się męczył i w drugiej fazie meczów nie był już tak skuteczny, co w żadnym wypadku nie zaprzecza temu, że to były bez wątpienia jego mecze.

W finale, a konkretnie po pierwszym spotkaniu, w którym cała drużyna zagrała fatalnie, zapłacił za to, że mamy bardzo dobry, wyrównany skład. Do tego momentu, jego pozycja była niezagrożona. W  meczu inaugurującym wielki finał a raczej w jego trakcie wszedł Zbigniew Bartman i jako że zagrał bardzo dobry mecz, został w pierwszej szóstce do końca całej rywalizacji. Dla zespołu okazało się to strzałem w dziesiątkę, ponieważ wypoczęty Bartman znacznie wyróżniał się świeżością spośród wszystkich uczestników finału i to miało duży wpływ na końcowy sukces. Ale to, co zrobił Jochen w przeciągu całej fazy play-off było niesamowite. Kto wie, może gdyby na ławce siedział młody atakujący, w drugim spotkaniu finału Jochen znowu grałby w pierwszym składzie i dalej zachwycał na swoją grą? O tym się już nie przekonamy. Za to nikt nie ma wątpliwości, że gdyby nie on, o finale moglibyśmy zapomnieć.
W przyszłym sezonie, jego rywalem o miejsce w podstawowym składzie będzie młody, polski i dobrze zapowiadający się atakujący – Dawid Konarski. Jochen zapewne będzie grał od początku, zależy kiedy do nas dołączy. Liczy się przede wszystkim zgranie z poprzedniego sezonu, dlatego w najważniejszych meczach, o ile będzie się dobrze prezentował, najprawdopodobniej będzie grał częściej od Dawida. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że mamy aż trzech zagranicznych przyjmujących, w razie jakichkolwiek problemów Alka, ktoś z dwójki Tichacek – Schöps będzie musiał siedzieć na ławie. Wierzę, że da się to jakoś pogodzić, a Jochen dalej będzie nas zachwycał swoją grą.

Wydaje mi się, że gdyby nie to, że po odejściu Dżordża z Resovii, to właśnie Jochen do nas dołączył, to były zawodnik Iskry Odincowo byłby moim największym wrogiem ;) Wiadomo, po odejściu Grozera, większość kibiców była załamana, ja też i jak najszybciej chciałam go zobaczyć na boisku w reprezentacji Niemiec na meczach Ligi Światowej. A tymczasem częściej pojawiał się Jochen. Ale jako że miał do nas przyjść, tragedii nie było, bo i jego musieliśmy bliżej poznać. W innym wypadku, na pewno nie darzyłabym go taką sympatią jak teraz :D


Inteligentny, finezyjny, sprytny, cierpliwy, opanowany, spokojny, zaskakujący, nieprzewidywalny – to niektóre z określeń, którymi można opisać naszego atakującego. Nic więc dziwnego, że ma pseudonim Szopen, a ono nie odnosi się tylko do minimalnego podobieństwa w nazwisku. W końcu zachwyca nasze oczy swoją grą, jak Chopin nasze uszy swoją muzyką. I niech robi to jak najdłużej ;)

środa, 3 lipca 2013

Resoviacy w LŚ cz. 3

Ten weekend upłynął pod znakiem odrodzenia się reprezentacji Polski. Dwa zwycięstwa nad Argentyną, w Bydgoszczy i Gdańsku oraz nadspodziewanie korzystne wyniki innych meczów, sprawiają, że teraz los znowu jest w naszych rękach. Ale zanim o tym co będzie, to o tym, co było. pierwszy mecz nie zapowiadał się najlepiej. Pierwszy set choć wygrany, nie zwiastował dobrej gry Polaków w dalszej części meczu. Później przyszły dwie porażki, niestety gładkie, w drugiej i trzeciej partii, które powodowały, że znowu pojawiła się obawa o formę naszych zawodników i kolejną porażkę, na dobre eliminującą nas z turnieju Final Six w Argentynie. Czwarty set to była jednak, ku naszemu zadowoleniu, dominacja naszej drużyny. Polacy, prowadzeni przez naszego lidera, Bartosza Kurka, który rozgrywał świetny mecz, nie dali szans rywalowi również w tie-breaku. I tak pierwsze zwycięstwo stało się faktem :) Wprawdzie punkt straciliśmy, ale radość z wygranej była większa i dawała nadzieję na to, że w końcu odpalimy.

Drugi mecz już wygrany pewnie, 3:1. Choć zaczął się źle, wygraną w pierwszym secie Argentyńczyków, to jednak kolejne partie były już praktycznie pod nasze dyktando. W tym spotkaniu świetnie zagrał Michał Winiarski, zasłużenie zdobywając nagrodę MVP. Oprócz niego o naszej sile stanowili Bartosz Kurek oraz Jakub Jarosz (zwłaszcza w pierwszych dwóch setach grał bezbłędnie). Swoje w czwartym secie dołożył były Resoviak, Zbigniew Bartman, który swoją zmienną zagrywką ustawił nam tę partię. W końcu świetnie funkcjonował środek, Piotr Nowakowski zagrał najlepszy mecz w tym sezonie reprezentacyjnym, odpowiadając tym samym na zgryźliwości pewnego komentatora (ciekawe, o kogo chodziło :P). Na nagrodę MVP moim zdaniem zasłużył również nasz rozgrywający Łukasz Żygadło, bo idealnie rozłożył atak na wszystkich zawodników, nie bał się podejmować ryzyka w końcówkach, grał dużo pipe’a oraz nareszcie zaczął rozumieć się z naszymi środkowymi. Podsumowując, mamy drugie zwycięstwo!!!

W tym momencie nie mogę nie wspomnieć o cudownej atmosferze w Ergo Arenie. Hymn odśpiewany przez 11 tysięcy kibiców po raz kolejny wywarł na mnie ogromne wrażenie. Wprawdzie siedziałam przed telewizorem, jednak i mnie udzieliła się ta atmosfera. To jak to dopiero musiało wyglądać na miejscu… Nie wiem, czy rywali jeszcze to zaskakuje, bo o naszych kibicach można już legendy pisać, ale w obliczu innych, niepolskich hal, musi to robić wrażenie! A przed nami Spodek – mekka polskiej siatkówki. Tam to się dopiero będzie działo!!!

O Polakach napisałam, czas wspomnieć o innych wynikach. A te, nie tylko w naszej grupie, były bardzo zaskakujące. Ale od naszej grupy zacznę. Największą sensacją było urwanie czterech punktów Brazylijczykom przez Francuzów. Ci ostatni mogą nam podziękować, bo nie mam wątpliwości, że gdyby nie zwycięstwa z nami, pewność siebie Francuzów, byłaby na znikomym poziomie. Już w pierwszym spotkaniu niewiele im zabrakło, aby wygrać w tie-breaku. Drugie spotkanie jednak było już zdecydowanie na ich korzyść.

Trzecia para USA- Bułgaria, zgodnie z naszymi cichymi pragnieniami, podzieliła się punktami. Najpierw pewne zwycięstwo Amerykanów 3:0, następnego dnia porażka 1:3. Oj pomagają nam rywale, pomagają! Warto w tym miejscu dodać, że Paul na stałe zadomowił się w pierwszym składzie reprezentacji USA, co więcej, w rankingu FIVB na najlepszego przyjmującego zajmuje pierwsze miejsce ze średnią 70,25 % na mecz. BRAWO PAUL!!!

W drugiej grupie też sypnęło sensacjami. Nie wiem nawet czy nie większymi. Ba, na pewno! Ale najpierw o naszym resoviackim meczu „na szczycie” – Serbia-Niemcy. Wszak był to pierwszy mecz w tej edycji LŚ, kiedy to naprzeciwko siebie stanęli rzeszowianie. Tutaj też zespoły podzieliły się punktami. Najpierw wygrali goście 3:1, w drugim meczu gospodarze 3:2. Z dwójki Jochen Schöps – Nikola Kovacević, lepiej zaprezentował się ten drugi. Zresztą Nikola, co już powtarzam któryś raz z rzędu, gra do tej pory świetnie. W pierwszym meczu nie grał zbyt dobrze, jednak w drugim pokazał klasę zdobywając 20 pkt. Jochen na razie nie pokazał swojego całego potencjału, często jest zmieniany, czasami mecze zaczyna na ławce, ale wydaje mi się, że jednym z powodów jest też testowanie innych zawodników na tej pozycji.

W innych zespołach nie ma naszych zawodników, jednak wyniki, jakie obiegły siatkarski świat są niemałą sensacją. Rosjanie, Mistrzowie Olimpijscy, w drugim spotkaniu przegrali z Kubą, która nie odniosła żadnego zwycięstwa 1:3!!! W drugiej parze Włochy – Iran, ci drudzy wyszli bez żadnych kompleksów. Po urwaniu punktów Mistrzom Europy, zabrali się za Wicemistrzów i im w sumie urwali 4 punkty, najpierw wygrywając w czterech setach, a potem ulegając po tie-breaku.  Jednym słowem – dzieje się w tej Lidze Światowej!

GRUPA A

POLSKA-ARGENTYNA 3:2, 3:1
Zbigniew Bartman –  6, 7 pkt
Piotr Nowakowski –  10, 8 pkt
Krzysztof Ignaczak –  56 % przyjęcia, 22 obrony, 36 % przyjęcia, 12 obron
Fabian Drzyzga – mały epizod w I meczu
Dawid Konarski – kontuzja
Grzegorz Kosok – kontuzja

BRAZYLIA – FRANCJA  3:2, 1:3
Rafael Redwitz – 5, 0 pkt

USA – BUŁGARIA 3:0, 1:3
Paul Lotman – 9, 10 pkt
Nikołaj Penczew – krótkie zmiany, 0 pkt

GRUPA B

SERBIA – NIEMCY  1:3, 3:2
Nikola Kovacević – 2, 20 pkt
Jochen Schöps – 8, 5 pkt