Dzisiaj rozpoczęły się półfinały Mistrzostw Europy.
Niestety bez nas. Minęło już kilka dni od tej dotkliwej porażki. Można było
trochę ochłonąć, jednak szum w mediach pozostał taki sam. Teraz na tapecie
jeden temat: Co dalej z Anastasim? Ale zanim o tym, przepraszam, ale wrócę
jeszcze do tego spotkania.
Bardzo się bałam tego spotkania. Kiedy rozbrzmiał pierwszy
gwizdek, obawiałam się, że to może być ostatnie spotkanie, ale wiara była i to
ogromna. Świetny początek naszej drużyny, potem Bułgarzy nas doszli, ale na nic
to się zdało – wygraliśmy. Pierwszy kamień z serca zrzucony. W końcu pierwszy
set, dobre otwarcie jest bardzo ważne. Świetnie grał Michał Winiarski, o dziwo
bardzo dobrze spisywał się Grzegorz Bociek. Podziwiałam trenera, ze na niego
postawił. Ale wiedziałam też, co często powtarzam, że Kuba Jarosz jest
najlepszy, gdy wchodzi z ławki. Myślałam, że tak będzie i tym razem. Tymczasem
jedynym zawodnikiem, który nie pojawił się w ogóle na parkiecie, był właśnie
Kuba. Drugi set to spora nerwówka. Wygrana! Matko Boska, 2:0! Przecież tego nie
można roztrwonić! Awans jest blisko! 10-minutowa przerwa podziałała jak zwykle
na zespół który prowadzi 2:0. Wiedziałam, że Polacy go przegrają. Miałam jednak
nadzieję, że skończy się 3:1. Jednak początek trzeciej partii wskazywał na to,
że możemy ich zmiażdżyć. Niby tylko 2:0, ale jakby poszła większa seria, to
mogłoby się to szybko skończyć. Poszła seria, ale w drugą stronę. Trener
dokonał zmian – wszedł Fabian Drzyzga i Michał Kubiak, pod koniec partii nawet Michał
Ruciak, który został po zagrywce do przyjęcia. Chłopacy podciągnęli trochę
wynik i skończyło się „tylko” do 20. Czwarty set to prawdziwa woja nerwów.
Wydawało się, ze tie-break jest pewny, jednak świetne zagrywki Łukasza
Wiśniewskiego dały nadzieję. Niestety nie mogło obejść się bez 5. partii. A w
niej prawdziwy dramat –błąd sędziego w pierwszej akcji, 1:4, zryw Polaków i
magiczne 9:6. Wtedy nikt nie mógł nas powstrzymać. A jednak. Zaczęło się od
zepsutej zagrywki Fabiana – teoretycznie asekuracyjnego i pewnego flota. Potem
bloki, nieskończone ataki i z 9:6 zrobiło się 9:10. Potem jeszcze jeden zryw
Polaków. Z 10:13 zrobiło się po 13. Zagrywka Łukasza Wiśniewskiego,
przechodząca piłka, atak Bartosza Kurka i ręka w taśmie. Piłka meczowa dla
Bułgarii. Punkt za punkt… 3 ataki Michała Winiarskiego na bloku, które mogły
spowodować zawał, na szczęście skończony. 16:17, pipe do Kurka, nieskończony,
Bartek po drugiej stronie siatki, nie zdołał się utrzymać, gwizdek sędziego..
koniec… nie ma nas w turnieju.. szał radości Bułgarów.. rozpacz Polaków…
To był przykry moment. Nie płakałam, chyba dlatego, że do
końca była nadzieja. Gdyby skończyło się zwykłym 0:3 na pewno cały trzeci set
bym przepłakała, a potem nie mogła zasnąć. A tu do końca była wiara,
adrenalina. Potem wszystko opadło. I zaczęło się piekiełko.
Przed meczem, w studiu Polsatu, pojawił się materiał o
największych osiągnięciach naszej kadry pod wodzą Andrei Anastasiego. Powiedzmy
sobie krótko – to brzmiało jak pożegnanie. Nie myślałam, że mnie to aż tak
ruszy, ale łzy poleciały i to mocno. Brąz Ligi Światowej 2011, brąz Mistrzostw
Europy, srebro Pucharu Świata i w końcu zwycięstwo w LŚ 2012. Podobne zdanie
mam co do wypowiadających się tam dziennikarzy i ekspertów, że największym
sukcesem było srebro w PŚ. To był morderczy turniej i to on naprawdę pokazywał,
kto jest w stanie najwięcej wytrzymać. Zabójcza dawka 11 meczów w 14 dni.
Wracając do innych imprez i medali – trochę nam się poszczęściło. LŚ 2011 –
byliśmy organizatorami i o medalu zdecydowała jedynie potyczka z Argentyną.
Wcześniejsze spotkania w grupie F6 wychodziły różnie. Mistrzostwa Europy 2011 –
specjalna porażka, emocjonujący baraż z Czechami, łatwa przeprawa ze Słowacją,
porażka z Włochami i w końcu najlepszy mecz jaki nam wyszedł w tym turnieju –
czyli spotkanie o brąz z Rosjanami. Bez wątpienia nasi zawodnicy zagrali
najlepiej w tym meczu. Liga Światowa 2012 – forma była, nie powiem, ale kilka
zespołów ewidentnie odpuściło ten turniej. My go braliśmy na poważnie i chociaż
po samym tym zwycięstwie, pojawiały się głosy, jakoby Polacy zwyczajnie
skorzystali z takiego obrotu spraw, które szybko wszyscy chórem dementowaliśmy.
Po Igrzyskach Olimpijskich ta perspektywa się trochę zmieniła… O ostatnich
turniejach nie ma sensu mówić…
Do czego zmierzam – obawiam się, że odejście Andrei jest
przesądzone. Na początku gratulowałam Prezesowi takiej decyzji na rok przed
najważniejszą imprezą, jakiej będziemy gospodarzem – Mistrzostw Świata. Posłuchałam
opinii innych ludzi i sama po chwili zrozumiałam, że faktycznie coś się
zepsuło. Andrea miał jakiś pomysł na ten zespół. Ale to już się chyba wypaliło.
Dość wspomnieć, ze przez dwa lata stawiał na Łukasza Żygadło, a najważniejszy
mecz decydujący o jego przyszłości w Polsce skończył z Fabianem Drzyzgą. Coś tu
jest nie halo. Te medale na pewno rozbudziły apetyty wszystkich. To się kiedyś
musiało skończyć. Może było ich za dużo naraz. Rosjanie potrafili odpuścić LŚ
2012, nie zajęli miejsca na podium na ME 2011, a kiedy trzeba było, znowu byli
najlepsi i dalej są. Jak wyżej wspomniałam tamte imprezy wygrywaliśmy trochę
szczęśliwie. Andrea cały czas stawiał na tę samą szóstkę i dopóki to zdawało
egzamin, problemu nie było. Były obawy ile tak można, ale skoro to wychodzi, to
po co się wtrącać. Skończyło się i
pojawiły się pytania. Andrea zrezygnował z wielu kluczowych zawodników, nie doprowadził
Polaków do formy, przegrał w tym roku wszystko. Co dalej? Zaufać mu po raz
kolejny? Czy chłopcy będą w stanie znowu to zrobić? Nie mają już gwarancji, że
to się powiedzie. Z drugiej strony nie ma teraz trenera, który mógłby poprowadzić
Polaków z sukcesem. Rok czasu, ba praktycznie 5 miesięcy trenowania to za mało,
żeby coś osiągnąć. Chociaż jak przypomnimy sobie początek Anastasiego, to można
wierzyć, że jest szansa, by to się powiodło. Warunek jest jeden – musi to być
trener pokroju naszego jeszcze obecnego szkoleniowca. W takim razie polski
szkoleniowiec nie wchodzi w grę. Kto z najlepszych jest w tej chwili wolny? Pojawiły
się już różne nazwiska, m.in. Władimir Alekno. Hmm... naprawdę chciałabym go u
nas, bo uważam, że jest jednym z najlepszych i chyba całe życie będę go
szanować i podziwiać za to, co zrobił na IO. Ale to jest mało prawdopodobne. Nie
po to przecież zrezygnował z pracy w swojej narodowej reprezentacji, aby teraz
prowadzić Polaków. Po drugie, zrezygnował z podwójnego stanowiska, więc jaka
jest szansa na to, że wróci do takiej pracy? Pracuje w Zenicie i teraz to jest
dla niego najważniejsze. Trenerem, który pierwszy przyszedł mi na myśl, był Hugh McCutcheon. Nie wiem co w tej chwili robi, ale skoro pojawiały się pogłoski,
że startował na trenera reprezentacji Polski siatkarek, to czemu nie może prowadzić
mężczyzn. W końcu z Amerykanami na 2008 zdobył złoto olimpijskie, cztery lata później
srebro z dziewczynami. Pokazał, że jest świetnym szkoleniowcem, który może z
powodzeniem trenować każdą reprezentację. Ale ja nie jestem od tego, żeby
gdybać. Od tego są działacze PZPS. A co oni postanowią, okaże się niebawem.
Z prawej strony znajduje się ankieta: „Co dalej z Andreą
Anastasim?”. Czekam na głosy. Komentarze są również mile
widziane. Czego chcecie – odejścia czy pozostania i dlaczego?
Tymczasem do następnego