sobota, 31 sierpnia 2013

Coś się kończy, coś zaczyna...

Wakacje się kończą. Niestety… Na szczęście są też plusy tej sytuacji – za 1,5 miesiąca rozpoczyna się PlusLiga. Wreszcie :) Wreszcie będziemy mogli oglądać Sovię w akcji i wreszcie będę mogła pisać na bieżąco o kolejnych spotkaniach. Tymczasem dzisiaj nie przygotowałam nic o zawodnikach, bo w sumie o tych, co chciałam, to napisałam. Jeśli macie jakieś propozycje, to czekam. Jeśli nie, coś trzeba będzie wykombinować na te ostatnie tygodnie przez Ligą. Oczywiście będą ME, będą w nich grali Resoviacy, a więc na pewno będzie o czym pisać. Dzisiaj totalna improwizacja – mały mix informacji :D

Zanim rozpocznie się PlusLiga, o czym przed chwilą wspomniałam, reprezentacje narodowe wezmą udział w Mistrzostwach Europy. Także nudzić się we wrześniu na pewno nie będziemy :) Zanim jeszcze rozpocznie się ta impreza, w Polsce po raz kolejny rozegrany zostanie Memoriał H.J. Wagnera. Ja się z tego powodu bardzo cieszę. Nie tylko dlatego, że po prawie 2 miesiącach zobaczę Polaków w akcji, ale również dlatego, że po raz pierwszy od LŚ 2012 zobaczę naszego byłego atakującego :D Chociaż wydaje mi się, że już wszystko opadło, nie ma takiego płaczu, smutku z powodu, że Dżordż u nas nie gra, to jednak zobaczyć go po ponad roku, będzie fajnym i na pewno sentymentalnym wydarzeniem. Mecz Polska-Niemcy 7 września zapowiada się bardzo ciekawie. Bardzo lubię te nasze sąsiedzkie starcia, choć w dużych imprezach gramy ze sobą rzadko, ostatnio na ME 2011, o czym już wspomniałam w poście o Grozerze. Wracając do Memoriału – za tydzień będziemy już najprawdopodobniej po pierwszym spotkaniu, o ile oczywiście z Rosją Gyorgy zagra. Czy przeciwko naszej drużynie będzie grał Dżordż? A może Jochen? Na pewno któryś z nich :) Nie wiem, najchętniej widziałabym ich obu na boisku. Mam nadzieję, że może nie konkretnie w meczu z Polakami, ale ogólnie w całym turnieju, będziemy mieli okazję podziwiać grę obu tych zawodników. Tak czy inaczej życzę im dobrego meczu i całego turnieju, bo to turniej towarzyski, więc czemu nie mogą sobie poszaleć, nawet w meczu z nami? :) Może to trochę niepatriotyczne, ale ostatnio powoli budzi się we mnie z głębokiego snu aktywny kibic Sovii, więc na te mecze po części będę patrzyła z tej perspektywy. Szkoda tylko, że Igły nie będzie :( Dżordż nie będzie miał kogo ustrzelić swoją bombą na zagrywce. I nie będzie tego uśmieszku. Co mogę więcej dodać? Szkoda, bo przynajmniej ja osobiście na to liczyłam. 

Teraz troszkę o Resovii. Bardzo się cieszę, że W KOŃCU powstała klubowa telewizja. Powstała to złe słowo, ona już była, tylko oprócz 10-sekundowych życzeń z okazji Dnia Kobiet rok temu, nie było w niej nic innego. Resovia w porównaniu z innymi klubami, jest pod względem oferty dla kibiców trochę hmm... zacofana :) Tym lepiej, że to zauważyli i postanowili zrobić krok naprzód. Jeszcze wielkie granie się nie zaczęło, a tymczasem już kilka bardzo fajnych filmików się pojawiło. Może w końcu będziemy mogli usłyszeć naszych zagranicznych zawodników, bo wiadomo, że w telewizji po spotkaniach, najczęściej, a właściwie zawsze wywiady przeprowadzane są z Polakami. Widać, na przykładzie Veresa, że nie ma z tym większego problemu. Tłumacz (niekoniecznie Google) w ruch i co się nie zrozumie, można doczytać. Także bardzo dziękujemy za kanał AssecoResovia TV i czekamy na więcej :)

O otwartym treningu się nie wypowiadam, bo nie byłam. Czytałam różne artykuły, oglądałam filmik i chyba było fajnie :) Kibice jak zwykle nie zawiedli. Po raz kolejny potrafili zadziwić zawodników i pokazali, że są najlepsi. A może był ktoś z Was? Jak było? chcecie podzielić się swoimi wrażeniami? Piszcie :) A ja postaram się jakoś wykorzystać ostatnie godziny wolnego ;)

Tyle dzisiaj ode mnie
Pozdrawiam :)


PS. A Wy kogo chcielibyście zobaczyć przeciwko Polakom w sobotę - Jochena czy Dżordża? :)

sobota, 24 sierpnia 2013

Najlepsi z najlepszych. Kto? Kibice!!!

Najlepsi kibice w Polsce - to właśnie im dzisiaj poświęcę trochę czasu i podzielę się z Wami moimi przemyśleniami na ten temat. Jak zwykle czekam na komentarze :)

Hala Podpromie mieści 4304 tysięcy miejsc. Wynik jak na największe polskie hale, tzw. mekki polskiej siatkówki – Spodek, Ergo Arenę czy Atlas Arenę szczerze mówiąc, że tak to ujmę – nie powala. W PlusLidze jest to bez wątpienia najgorętsza hala, przed którą drżą najwięksi. Czym sobie zasłużyła na to miano? Już na to pytanie odpowiadam.

Na Podpromiu nigdy nie byłam i najprawdopodobniej, przynajmniej w najbliższym czasie, nie będę. Nie wiem jak to wygląda od środka, co tak naprawdę dzieje się na meczach, ale skoro nawet w telewizji czuć różnicę w porównaniu z innymi halami, to coś musi być na rzeczy. Pięć tysięcy gardeł zagrzewa zawodników do walki. Nie są to tylko często spotykane krzyki czy piski, ale również, a może i przede wszystkim, śpiewanie pieśni i wykonywanie okrzyków. Mnie zszokowali i jednocześnie zauroczyli od pierwszego wejrzenia. Już wcześniej słyszałam o fenomenie Resoviackich Kibiców, ale tak do końca nie zdawałam sobie sprawy z tego, co tak naprawdę tam się dzieje. Ci ludzie nie mają litości dla swoich gardeł. Tam podczas czasów dla trenerów czy przerw technicznych nie leci żadna muzyka, bo tych kibiców nie da się zagłuszyć. Od pierwszego gwizdka do ostatniego jest głośno. Najlepszy w Polsce Klub Kibica nie daje sobie nawet najmniejszej chwili wytchnienia. To, co spotyka się na meczach reprezentacji, gdzie nad całością dowodzi mój ulubieniec – Marek Magiera, który co chwila zagrzewa kibiców do walki, rozpoczynając każdą przyśpiewkę, tego nie znajdziemy w Rzeszowie. Tam ludzie są z zespołem, kibicują swojej drużynie od początku do końca, bez przymusu.

Reprezentacji Polski kibicują praktycznie wszyscy. Nawet jak ktoś nie do końca wie, o co chodzi, zawsze jest za Polakami. Z klubami jest inaczej. Nie mają one takiego zasięgu, jak w przypadku kadry. To jest tak jakby półka wyżej, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Klubom kibicują lokalni patrioci albo jak to jest w moim przypadku fani, którzy się danym zespołem, że tak to ujmę, zauroczą. Jednym słowem – kibice z wyboru. W Polsce klubów siatkarskich jest coraz więcej. Pod względem popularności  PlusLiga powoli zaczyna doganiać naszą narodową reprezentację. Rzeszowscy kibice, zakochani w swoim klubie, nie da się ukryć – wyznaczają pewne granice. Rok temu podczas finału było magicznie – komplet na hali, telebim na Rynku i tysiące ludzi podczas świętowania pierwszego po latach tytułu. Jednak to, co wydarzyło się w tym roku, przerosło oczekiwania wszystkich. 50 tysięcy chętnych na bilety, do tego stanie w kolejce po bilet 18 godzin, aby tylko na żywo zobaczyć swoich ulubieńców w akcji – rzecz godna pochwały i największego szacunku . No i niech ktoś mi teraz powie, że oni nie są najlepsi!

Skoro słowo fanatyk ma negatywny oddźwięk, to proszę nie mieć do mnie urazy, jeśli powiem, że kibice Asseco Resovii Rzeszów to fanatycy. Dla mnie istnieje jego pozytywna wersja i odnosi się właśnie do rzeszowskich kibiców. Bo nazwanie tych ludzi zwykłymi kibicami, to jak powiedzenie, że Stadion Narodowy to małe boisko. To po prostu obraza. Ja nie lubię obrażać ludzi, zwłaszcza, jeśli są to ludzie tak zaangażowani w coś co robią. Ja mogę ich tylko podziwiać i zazdrościć im tego, że mieszkają w Rzeszowie i mogą kibicować takiej drużynie jak Resovia. A łatwo im na pewno nie było. Po wielu wzlotach, ale głównie upadkach, ciągłym czekaniu na sukces, w końcu mogą czuć dumę, że są częścią podwójnych Mistrzów Polski. Tak, nieprzypadkowo użyłam słowa „częścią”. Kto nie pamięta sytuacji z piątego meczu i tie-breaka ze Skrą Bełchatów? Wszystko, podobnie jak w dwóch poprzednich meczach,  było na wyciągnięcie ręki. Prowadzenie 2:0 w całej rywalizacji, 2:0 w trzecim meczu i w końcu 2:0 w piątej odsłonie ćwierćfinału. Taka zaliczka na nic się jednak nie przydawała. Skra odrabiała straty i podobnie było w ostatnim meczu tej pasjonującej rywalizacji. Resovia była załamana, Skra po wygraniu gładko dwóch partii mogła już czuć się zwycięzcami. Kto wtedy sprawił, że Resovia się odrodziła? KIBICE!!! Nie widziałam tego, co się wtedy działo. Panowie z Polsatu woleli puścić reklamy w tym momencie, no ale cóż – tego nie zmienimy. Tak było, jest i pewnie długo będzie. Takie są media niestety. Ale wracając do tematu, pamiętam, jak w czwartej partii Podpromie wręcz ucichło, niedowierzając w to, co wszyscy widzą. Teraz wiem, że wtedy po prostu kibice zbierali siły, aby przed piątą partią dać z siebie wszystko i pokazać chłopakom, że są z nimi i że z ich ogromnym wsparciem mogą to wygrać. I udało się! Niby nic, zwykłe okrzyki, śpiewy, ale w tym momencie chłopcom było to bardzo potrzebne. Zresztą na Podpromiu nic nie jest zwykłe i przypadkowe, co po raz kolejny udowodnili. Wywiady z którymkolwiek z zawodników nie mogły obejść się bez podziękowań kibicom za to, co zrobili przed decydującą partią. Każdy siatkarz podkreślał to, jak ci ludzie potrafili pomóc im uwierzyć w to, że nie wszystko jest stracone. Takie słowa są kwintesencją tego, czym dla rzeszowian jest siatkówka i jaką wielką miłością darzą Sovię.

W trakcie tego sezonu na Podpromiu nasi siatkarze przegrali dwa mecze w PlusLidze i dwa w Lidze Mistrzów. Zwłaszcza porażka z AZS-em Częstochowa była sporą sensacją, głównie dlatego, że to działo się na terenie Mistrzów Polski. W tym spotkaniu kibice pokazali, że nie są potulnymi barankami. Resoviacy zostali obsypani sporą salwą gwizdów ze strony fanów. Ale nie ma co się dziwić, kibic też ma prawo czegoś wymagać. Skoro Mistrz Polski mierzy się z ostatnią drużyną w tabeli, skleconą praktycznie z juniorów, prowadzi 2:0 i przegrywa, to to nie może przejść bez echa. Poza tym epizodem hala Podpromie zyskała miano TwieRRdzy Rzeszów. Zwłaszcza w decydujących meczach sezonu to sformułowanie towarzyszyło Pasiakom. Porażka na Podpromiu była nie do pomyślenia, więc tym nikt się nie zajmował. Ważniejsze było wywiezienie choć jednego zwycięstwa z hali przeciwnika, co wiadomo dla naszych siatkarzy podczas fazy zasadniczej stanowiło nie lada kłopot. I jakże wielki smutek nastał, kiedy to w czwartym meczu finału, po trzysetowym rozgromieniu Zaksy, gdzie obstawiano jedynie rozmiary zwycięstwa Sovii, przyszło załamanie i porażka do 0… Nikt nie spodziewał się takiego rozwiązania. TwieRRdza Rzeszów upadła w momencie, gdy było to wręcz nie do pomyślenia. Teraz możemy to wspominać z uśmiechem na ustach, bo złoto i tak zostało obronione. A jego smak, zwłaszcza w hali rywala, smakowało równie wyjątkowo. Choć nie było takiego szaleństwa, jak rok temu, choć ceremonia przypominała raczej kpinę niż prawdziwe święto, no cóż… Czego można wymagać, skoro wokół naszych chłopców panował smutek z powodu porażki miejscowych… Teraz nie ma co o tym myśleć. Choć nie udało się świętować złota w niepokonanej hali w Rzeszowie, to jednak nie ma wątpliwości, że Resoviacy u siebie rzadko kiedy przegrywają.

Rzeszowscy kibice są po prostu wyjątkowi. W trakcie ostatnich lat, kiedy Resovia w bólach wdrapywała się na szczyt PlusLigi, było im na pewno ciężko, bo kolejne porażki mogły zniechęcać ich do tak aktywnego wspierania swoich ulubieńców. Ale oni się nie poddali, wierzyli i tym piękniej brzmią w ich ustach, śpiewane na każdym meczu hasła:  „Mistrzem Polski jest Sovia. Sovia najlepsza jest. Sovię trzeba szanować. Sovię CWKS” czy „Mistrz, Mistrz, Re-so-via” . Kibice innych klubów pewnie twierdzą, że to oni są najlepsi. Ale prawda chyba jest inna. Ja, choć nie jestem wśród rzeszowian na co dzień, to myślami zawsze jestem z nimi. Moja opinia, jako kibica Resovii, jest na pewno subiektywna, ale skoro nie tylko kibice Resovii tak twierdzą, tylko ludzie neutralni, obiektywni dziennikarze i fachowcy to musi coś w tym być. A jeśli jeszcze taki Peter Veres zauroczony atmosferą na meczach, bez chwili zawahania, przyjmuje ofertę Pasiaków, to coś w tym musi być. Że nie wspomnę o Dżordżu i jego kultowym haśle na koszulce: „Dziękuję Wam za wszystko. Jesteście najlepsi kibice na świecie”. Nasz kapitan, Alek też nie ma zamiaru stąd prędko wyjeżdżać, choć pewnie jakby chciał, w pięć minut znalazłby sobie nowego pracodawcę. A jeszcze warto podkreślić to, że każdy klub, który tu przyjeżdża, każdy zawodnik z obozu rywali czuje obawę i wielki respekt. I to jest chyba najlepsza rekomendacja :)

Także drodzy Kibice, bądźcie dalej tacy, jacy jesteście, bo ja Was kocham i marzę, żeby chociaż raz znaleźć się w Waszym gronie. To za Wami podążają inni kibice, którzy chcąc Was przebić, sprawiają, że klubowa siatkówka w Polsce staje się równie popularna jak reprezentacyjna. Dzięki Wam Podpromie jest magicznym miejscem i drugiego takiego nigdy nie było, nie ma i nie będzie. Dzięki Wam bycie spikerem w Rzeszowie to najlżejsza praca w Polsce. Jesteście niesamowici, jedyni w swoim rodzaju i dobrze o tym wiecie. Proszę Was o jedno – nie zmieniajcie się! Ale o to chyba mogę być spokojna. W końcu jesteście profesjonalistami!!! :)


Pozdrawiam ;D

sobota, 17 sierpnia 2013

Zbigniew Bartman – człowiek wzbudzający skrajne emocje

Zbigniew Bartman – były już atakujący Asseco Resovii Rzeszów oraz obecny atakujący reprezentacji Polski. Najlepszy atakujący Ligi Światowej 2012, bardzo charakterny, nie bojący się wyrażać swoich emocji oraz swojego zdania, może trochę niepokorny i tym samym kontrowersyjny. Dla nas przede wszystkim to zawodnik, który kilka razy wyratował nas z opresji oraz w sporej mierze zapewnił nam Mistrzostwo Polski (oczywiście mowa tu o finale).

Zanim odniosę się do jego gry w Resovii, kilka słów wstępu. W 2011 roku Andrea Anastasi przestawił go z przyjęcia na atak. Zrobił to między innymi ze względu na problemy reprezentacji na tej pozycji. Jak się później okazało, było to bardzo dobre posunięcie. Sam Bartman był bardziej znany z silnego ataku niż perfekcyjnego przyjęcia i na pewno zdawał sobie sprawę, że jako zmiennik Bartosza Kurka, nie byłby w stanie na stałe zagrzać miejsca w pierwszej szóstce reprezentacji. Co ciekawe, po pierwszym sezonie kadrowym, spędzonym na tej pozycji, w swoim ówcześnie nowym klubie, Jastrzębskim Węglu, grał ponownie na przyjęciu. Przed kolejnym zgrupowaniem reprezentacji miał zdecydować – czy na stałe zacznie grać na ataku, czy ostatecznie wraca na przyjęcie. Jak wiemy, wybrał pierwszą opcję. Tym samym świadomy braku możliwości podjęcia skutecznej walki z Michałem Łasko o miejsce w szóstce Jastrzębskiego Węgla, postanowił zmienić klub. I tak trafił do Resovii.

A w Resovii? Bywało różnie. O ewentualnych przedsezonowych obawach związanych z posiadaniem dwóch klasowych atakujących i o okolicznościach przejścia Zbyszka do Sovii oraz o początkach rywalizacji o wyjściowy skład wspominałam wcześniej (konkretnie w poście o Jochenie – tych, którzy nie czytali, serdecznie zapraszam), dlatego nie będę tego robić. Zawirowań było sporo, kontuzja, utrata stałego miejsca w pierwszej szóstce – to wszystko wiemy. Wiemy też, że oprócz dobrych spotkań tego zawodnika, które zaczynał w pierwszym składzie, zdarzały się takie, w których, wchodząc z ławki, ratował nas z opresji. Szczególnie zapamiętałam dwa takie mecze. Pierwszy (nie w kolejności odbycia się) i chyba najważniejszy, to pamiętny tie-break ze Skrą Bełchatów, kiedy to wchodząc przy stanie 2:6 zdobył 9 punktów i zapewnił nam prowadzenie 2:0 w ogólnej rywalizacji. Półfinał PlusLigi był na wyciągnięcie ręki. W tym fragmencie był nie do zatrzymania. Kończył po prostu wszystko. Dostawał każdą piłkę, bo jak się później dowiedzieliśmy od Lukasa, wziął na siebie odpowiedzialność za wynik i kazał naszemu rozgrywającemu kierować do siebie wszystkie piłki. To był dzień konia w jego wykonaniu – inaczej nie można tego nazwać. Chociaż zawodnicy Skry z czasem zorientowali się w taktyce Resovii (chociaż jaka to była taktyka, świeczka na prawe i tyle) i zaczęli stawiać potrójny blok, to i tak nie mogli powstrzymać naszego atakującego. Przy każdej kolejnej piłce, przynajmniej u mnie, pojawiała się obawa, że w końcu zepsuje i jednocześnie po kolejnym skończonym ataku, jeszcze większy podziw dla Zbyszka za to, że wytrzymał. Statuetka MVP chyba zasłużona, bo choć prawie cały mecz przesiedział na ławce, to trzeba przyznać otwarcie, że gdyby nie on, znając siłę Resovii na wyjazdach, a raczej jej brak oraz biorąc pod uwagę utratę przewagi własnego parkietu, półfinały Resoviacy mogliby oglądać w telewizorze. Dlatego decyzja o nagrodzie była jak najbardziej słuszna.

Wspomniałam o dwóch meczach i tym drugim, bardzo podobnym w przebiegu, był mecz z Indykpolem AZS-em Olsztyn. 2:7 w tie-breaku, niedowierzanie w szeregach Resovii, zmiana i totalna odmiana w grze, za sprawą właśnie Bartmana. Nie wiem, ilu z Was widziało ten mecz na żywo, ja bardzo się cieszę, że miałam tę przyjemność i szczerze przyznam – czułam dużą satysfakcję, gdy przy okazji kolejnych meczów, komentatorzy, znając jedynie wynik, wspominali o tym spotkaniu, ciekawi, jak to wszystko wyglądało na boisku. Może nie było aż tak jednostronnie, jak ze Skrą, szczerze mówiąc sama niewiele z tego pamiętam, bo emocje były ogromne, jednak fakt pozostaje taki, że to właśnie dzięki niemu jakoś udało się wygrać. Wtedy statuetki MVP nie dostał (dostał Lukas, o czym wcześniej też wspominałam. Szkoda, że to była jedyna jego statuetka w sezonie, no ale cóż…). Pomimo wygranej, sensacja, że Mistrzowie Polski pomimo prowadzenia 2:0, dali rywalom odrobić straty, też miała miejsce. Ja się mogę tylko cieszyć, że utrata punktu nie przeszkodziła w zdobyciu mistrzostwa :)

W play-offach Zbyszek  za dużo nie grał, bo wtedy swoje długie 5 minut miał Jochen. Dopiero w finale mógł o sobie przypomnieć. I przypomniał. Wraz z Alkiem doprowadzili Resovię do kolejnego tytułu. Brawa dla Andrzeja Kowala, który nie bał się na niego postawić w drugim meczu finału i później w kolejnych. Świeży, niezmęczony trudami ćwierćfinału i półfinału, Zbyszek, stanowił o sile naszego zespołu. On również ma swój wkład w to mistrzostwo. Po tym sezonie, zdecydował, czy może działacze Resovii zdecydowali, że nie przedłużą umowy z tym zawodnikiem. Tym samym, po raz nasty, po roku Zbigniew Bartman zmienia klub. W przyszłym sezonie będzie grał we Włoszech, w Modenie. Nie pozostaje nic innego, jak życzyć mu powodzenia.

Każdy ma swoje zdanie o tym zawodniku i doskonale wiemy, jakie wzbudza emocje – u niektórych pozytywne, u pozostałych negatywne. Nie chciałam skupiać się na tym, czy gwiazdorzy, czy nie. Dzisiaj spróbowałam skupić się tylko i wyłącznie na faktach, na tym, co zrobił dla nas, Resoviaków. Tyle. Mam nadzieję, że mi wyszło :D


PS. W poniedziałek Resovia rozpoczyna przygotowania do nowego sezonu PlusLigi. Na treningach, jak wiemy będzie sześciu zawodników (niestety Igła, Kosa, Konar, Perła, Wojtek i nasz nowy nabytek – Peter) + siatkarze Młodej Ligi. To oznacza, że na razie małymi kroczkami, ale jednak, zbliża się Liga. Ja już się nie mogę doczekać, kiedy w końcu zobaczę Resoviaków w akcji :) Chociaż kończą się wakacje i jest z tego powodu smutno, ja się cieszę, że zaraz się wszystko zacznie (oczywiście mecze, a nie szkoła :P no ale coś za coś). Dzięki temu, ten żal jest trochę mniejszy. Jeszcze tylko i aż 2 miesiące :D A dla zabicia czasu, będzie kadra – Memoriał Wagnera, Mistrzostwa Europy, bez Igły, ale zawsze. Także chłopaki trenują a nam nie pozostaje nic innego, tylko czekać. Chyba wytrzymamy, nie? :D

sobota, 10 sierpnia 2013

Mecze Gwiazd - dlaczego tak za nimi tęsknimy?

17 stycznia 2009 i 13 lutego 2010 roku odbyły się specyficzne mecze. Spotkania rozgrywane na całkowitym luzie, bez presji, po prostu zabawa. O czym mówię? Oczywiście o Meczach Gwiazd.

Do tej pory, jak już wcześniej wspomniałam, odbyły się dwa takie wydarzenia, połączone z galą Siatkarskie Plusy, kiedy to nagradzani zostali najlepsi siatkarze, siatkarki i drużyny w minionym roku. W 2009 roku zagrano mecze Polska kontra Zagranica oraz rozegrano konkurs na Złotego Gwoździa, który wygrał Zbigniew Bartman. Panie grały spotkanie Północ kontra Południe. Rok później podział był inny. Północ kontra Południe u panów i Wschód kontra Zachód u pań. Przed głównymi spotkaniami odbyły się dwa konkursy. Panie rywalizowały w konkursie o Złotą Tarczę a panowie brali udział w konkursie o Złotego Gwoździa. Zwycięzcami zostali Joanna Mirek i Bartosz Kurek.

Co się dzieje na takich meczach, że tak je uwielbiamy i cierpimy, gdy po raz kolejny okazuje się, że takiego spotkania nie będzie? Po pierwsze – jest to mecz całkowicie bez presji. Dzień, w którym nie liczą się statystyki, technika, skuteczność i strategia, czy inne ważne elementy, nad którymi zawodnicy pracują cały rok. To chwila, gdzie przede wszystkim liczy się zabawa. Nieważne czy odbija się ręką, nogą czy głową – wszystkie chwyty dozwolone. Libero mogą bez problemu atakować, blokować czy zagrywać. Trenerzy na boisku? No problemo :) Sędziowie? Proszę bardzo. Każdy znajdzie coś dla siebie, bo to jest po prostu wielka frajda nie tylko dla kibiców, ale również samych zawodników. I o to w tym wszystkim chodzi.

Dlaczego do tej pory odbyły się tylko dwie edycje? Ano dlatego, że terminarz nijak nie pozwala na wciśnięcie gdzieś tego meczu. A szkoda. Te mecze odbywały się zimą, a wtedy jest i Puchar Polski, i Liga Mistrzów, i oczywiście PlusLiga. Mecze co 3 dni, treningi, zobowiązania wobec klubów – wszystko oczywiście da się zrozumieć. W Polsce terminu znaleźć nie można, a tymczasem w Rosji takowy się znajduje. Liga rosyjska jest większa, kluby grają więcej spotkań, natężenie meczów jest takie samo jak w Polsce, o ile nie większe. Fakt, Superliga kończy się o wiele później niż PlusLiga i tym samym zawodnicy mają mniej czasu na odpoczynek przed sezonem reprezentacyjnym. U nas robi się wszystko, aby liga skończyła się jak najszybciej, by trener Andrea Anastasi miał do dyspozycji wszystkich zawodników i więcej czasu na przygotowania. A są jeszcze przecież urlopy. No i może ten weekend, jeden tydzień więcej, jeszcze wobec powiększenia PlusLigi i późniejszego rozpoczęcia rozgrywek, to po prostu za dużo. No trudno…

W grudniu 2012 roku odbył się jeszcze towarzyski mecz Reprezentacja Polski kontra PGE Skra Bełchatów podczas którego testowana była nowa formuła rozgrywania meczu do 5 wygranych setów, które trwają do 15 pkt. Z Meczem Gwiazd miało to jednak niewiele wspólnego. Sędziowie ewidentnie nie dostosowali się do atmosfery spotkania. Każdą efektowną czy nietypową akcję jak np. atak Pawła Zatorskiego czy drugi serwis Jerzego Janowicza traktowali jako błąd, który faktycznie w normalnych warunkach powinien być odgwizdany. Ale gdyby nie charakter tego meczu, takich akcji w ogóle by nie było. A przecież to był zwykły towarzyski, charytatywny mecz. Meczem Gwiazd nie można tego nazwać również z innych powodów, bo ani nie było prawdziwych gwiazd polskiej ligi, ani atmosfery, która mogłaby równać się z dwoma wyżej opisanymi spotkaniami. Szkoda…

Ostatnio pojawiały się w Internecie akcje typu „Chcemy powrotu siatkarskiego Meczu Gwiazd”, jednak do tej pory nic to nie dało. Szkoda, bo myślę, że każdy z nas chciałby znowu zobaczyć takie spotkanie. Mam rację?


Macie jakieś fajnie wspomnienia z Meczów Gwiazd? Byliście na którymś? Co Wam się najbardziej w nich podobało? Chcielibyście kolejnych? Piszcie, komentujcie. Bo chyba tylko to nam pozostało…. 

sobota, 3 sierpnia 2013

No i się stało...

Nadszedł ten dzień. Dzień, w którym w reprezentacji Polski zabrakło legendy, człowieka, który przez ostatnie 2,5 roku opuścił niewiele ponad 10 meczów, w końcu najlepszego libero Ligi Światowej 2011 i 2012 i najlepszego przyjmującego Igrzysk Olimpijskich w Londynie. 30 lipca 2013 – co oznacza ta data? Chwilowy rozbrat z kadrą czy początek końca pięknej historii? Tego nie wie nikt. Jedno jest pewne – tego dnia stało się coś naprawdę niespodziewanego i wręcz wstrząsającego.

Nie bez powodu użyłam słowa „wstrząsającego”. Kiedy pojawiła się informacja, że wśród 18 powołanych na wrześniowe Mistrzostwa Europy w Polsce i Danii zabrakło Krzysztofa Ignaczaka, większość kibiców, ba większość ekspertów nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Taka reakcja byłych trenerów, dziennikarzy i ekspertów pokazuje, jak wielki wpływ na całe polskie siatkarskie otoczenie miała decyzja Andrei Anastasiego. Ja o całej sprawie dowiedziałam się… w bibliotece. Dostałam sms-a od koleżanki. Od razu oczy mi się zaszkliły. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Szybko wróciłam do domu, włączyłam komputer, weszłam na Facebooka i po chwili zostałam zalana z każdej strony tą informacją. Na konkrety było za wcześnie. Nie było za to za wcześnie na pierwsze łzy, które powoli się we mnie wzbierały. Może nie ryczałam, ale smutek i żal był. Ja tak mam, że zaczynam płakać, gdy widzę, że kogoś nie ma lub oglądam stare nagrania. Także we wrześniu na pewno łzy się poleją. A już, gdy ktoś znany i szanowany stanowczo twierdzi, że Igła w kadrze nie zagra – to jest jeszcze bardziej bolesne.

Kibice podzielili się na dwa obozy. Pierwszy, do którego należę ja i moi znajomi, na tę decyzję zareagował płaczem, wielką rozpaczą i obawą o to, czy to naprawdę koniec i czy Andrea Anastasi na pewno wie, co robi. Drudzy czują żal, ale uważają, że czas Igły w reprezentacji dobiegł końca. Zresztą, według części z nich, Igła od dawna nie był w formie i dobrze się stało, że trener zaczął stawiać na lepiej prezentującego się w ostatnim czasie, młodszego Pawła Zatorskiego. Jak widać, opinie są różne. Wśród dziennikarzy i byłych trenerów również można dostrzec odmienne komentarze. Jedno jednak pozostało niezmienne – szok i zaskoczenie. Według niektórych, Igła nie ma szans wrócić na Mistrzostwa Świata. No chyba, że dwójka pozostałych libero, czyli Paweł Zatorski i Damian Wojtaszek (a szczególnie ten pierwszy), zagra słabe ME.

Dzień po ogłoszeniu składu na ME, głos zabrał główny bohater, czyli Igła. Na swoim blogu krótko przedstawił sytuację. Potwierdził, że wiedział o decyzji trenera o wiele wcześniej, niż my. A to jest bardzo na plus i pokazuje, że Anastasi darzy szacunkiem naszego libero. W przeciwieństwie do jednego z portali, który w swoim artykule sugerował jakoby powodem rzekomego wyrzucenia Igły było pijaństwo. Już PZPS wystosował oświadczenie w tej sprawie. Takie brednie, traktowane prze ich autora jako tanią sensację, nie mogą pozostać niesprostowane. To jest zwykła obraza zawodnika i naruszenie jego godności.

Co stało się powodem takiej decyzji? Andrea Anastasi po kilku dniach przerwał milczenie. Wytłumaczył, że powodem odsunięcia od kadry naszego libero była wizja trenera, w której postawowym libero ma być Paweł Zatorski. Nie chciał również stawiać w kłopotliwym położeniu Igły, który gotowy był oddać pole młodszemu, będąc jego zmiennikiem. Skończyło się jak się skończyło. Igły nie ma. Ciekawe w całej tej sprawie jest to, że Andrea Anastasi przed sezonem powtarzał, że nie zrezygnuje z Igły. Oto fragment rozmowy z jednym z redaktorów przeprowadzonej przed rozpoczęciem przygotowań do World League:

„Redaktor: Libero Krzysztof Ignaczak jest tylko rok młodszy od Pawła Zagumnego. Nie myślał pan, aby i jemu dać dłużej odpocząć?
A. Anastasi: Grają na innych pozycjach, a ma to tu ogromne znaczenie. Ludziom się wydaje, że rozegranie jest mało męczące, że tylko wystawia się piłki, ale to nieprawda. Poza tym "Igła" jest ogromnie żywotny. Ma już prawie 35 lat, ale jest pełen energii niczym 20-latek. Nieraz powtarzam mu, że ja wyglądam na młodszego, a on jak dziecko.

Redaktor: Nie rozważał pan nawet przez chwilę, aby go pominąć tym razem?
A. Anastasi: Nie było takiej opcji. Nawet jeśli przytrafiają mu się błędy, jak w pierwszym meczu finału PlusLigi. Jest częścią mojej drużyny.”


Gdyby uważał inaczej, nie powoływałby go na Ligę Światową. A jednak na ME nie zabiera Igły. To dziwne…  Nasz libero jest przecież bardzo doświadczonym graczem, który z niejednego pieca jadł chleb. Takiego bagażu doświadczeń nie ma żaden z obecnie grających w kadrze siatkarzy. Dobrze, jeśli nawet pierwszym libero miał być Paweł Zatorski, to co stało na przeszkodzie, aby Krzysiek był drugim? Przynajmniej w razie jakichkolwiek problemów, czy kontuzji, w odwodzie byłby naprawdę klasowy zawodnik. A tak? Jest Damian Wojtaszek, który choć dobry, nie może w żaden sposób równać się z Igłą.

Po wpadce na IO i nieudanym występie w tegorocznej LŚ, prezes PZPS Mirosław Przedpełski spotkał się z Andreą Anastasim. O zwolnieniu mowy nie było, co w przypadku polskiej codzienności, gdzie za nawet najmniejszą wpadkę, trenerzy najczęściej płacą posadą, jest bardzo dobrą decyzją. Jednak czegoś chyba zaczęło brakować tej kadrze, w porównaniu do ostatnich dwóch lat, gdzie chłopcy świetnie się uzupełniali w zespole, tworząc ekipę nie do złamania. Potrzebny był wstrząs. Czy odsunięcie naszego libero od kadry można nazwać wstrząsem? Igła przecież od zawsze był duszą tej drużyny, zresztą każdej, w której występował. To w głównej mierze dzięki niemu ten zespół miał charakter. Pierwszy do skakania po kolegach z radości i pierwszy do wytykania błędów partnerowi. Czy jego brak spowoduje lepszą atmosferę w tej drużynie? Wątpię. Przepraszam bardzo, ale ja nie widzę drugiego takiego zawodnika w składzie, który byłby głównym motorem napędowym zespołu.

Dwa miesiące temu dodałam obszerny wpis o Igle, w którym nieświadomie wspomniałam o 
tym, co się teraz dzieje. Po pierwsze, zapragnęłam tego, aby Igła zagrał jeszcze raz na przyjęciu. Zagrał. Może nie tak, jakbyśmy się tego wszyscy spodziewali, czyli na ataku, a jedynie wchodził do drugiej linii. Ale zawsze to przyjmujący. Po drugie, zastanawiałam się, co będzie, gdy Igły zabraknie w reprezentacji. Chyba zaraz poznam odpowiedź na to pytanie. Pewnie podczas ME, Polsat zwerbuje Igłę do studia albo coś w tym stylu. Wszystko ładnie, pięknie, chętnie bym go obejrzała w tej roli, ale kurczę, NIE TERAZ! Widzicie jak to się wszystko szybko potoczyło? Pojawiały się akcje typu: „Igła naszym libero na IO 2016”. Ja prosiłam o spokój, bo teraz najważniejsze są Mistrzostwa Świata. Udział Igły w ME był co najmniej obowiązkowy. A tu taka niespodzianka… Nie, przepraszam – przecież to żadna niespodzianka! A przynajmniej w odczuciu Prezesa Przedpełskiego, po którego słowach zaczynam czuć niesmak całą tą sprawą. ”Krzysiu dużo już zrobił, jest troszeczkę wiekowo zaawansowany. Są młodzi zawodnicy. Tu nie ma chyba strasznego zaskoczenia". Kochani, powiedzcie, tylko ja byłam taka głupia, że się zdziwiłam? No chyba nie, Panie Prezesie.

Dla Igły była to prawdopodobnie ostatnia szansa na zdobycie medalu Mistrzostw Starego Kontynentu. To tym bardziej boli, że impreza odbywa się u nas, choć nie cała, to jednak. Nie wspominając o MŚ, które od pierwszego meczu fazy grupowej do samego finału, rozegrają się w naszym kraju. Czy wtedy zagra? Trudno powiedzieć. Pewne jest to, że Igła tak łatwo nie zrezygnuje. Zrobi wszystko, bo jak to powiedział na gorąco: „Zawsze powtarzałem, że nigdy nie zrezygnuję z reprezentacji Polski, co najwyżej reprezentacja zrezygnuje ze mnie. Teraz tak właśnie się stało, ale się nie poddaję. Podczas sezonu ligowego będę starał się udowodnić, że potrafię grać na najwyższym poziomie.” Nie pozostaje nic innego, jak czekać i trzymać kciuki, żeby jednak miał możliwość zagrania na jednej z najważniejszych siatkarskich imprez, przed naszą wspaniałą publicznością i mógł po raz kolejny poczuć magię polskich kibiców.

Mówienie o Igle w czasie przeszłym jest straszne i bardzo bolesne. Czy tak już pozostanie na zawsze? Czy za rok na MŚ będziemy wszyscy śmiać się z tego posta i znowu podziwiać naszego libero w biało-czerwonych barwach? Odpowiedź poznamy za rok….

A jaka była Wasza reakcja? Należycie do pierwszego czy drugiego obozu kibiców? Myślicie, że Igła wróci na MŚ? Piszcie na sovia-forever@wp.pl, komentujcie tutaj czy na Facebooku. Chętnie dowiem się, co o tym wszystkim myślicie.

Pozdrawiam załamana i dalej nie mogąca uwierzyć w to, że to prawda.