czwartek, 31 października 2013

KOMPROMITACJA

Kompromitacja – jedyne słowo, które znajduję w swojej głowie, gdy wspominam wczorajszy mecz. Innego słowa nie jestem w stanie z siebie wydobyć. Mecz, który powinniśmy gładko wygrać, koncertowo przegraliśmy.

ZANIM ZACZNĘ, TO OSTRZEGAM, ŻE NIE JEST TO BYNAJMNIEJ TŁUMACZENIE PORAŻKI… JA SIĘ NAPRAWDĘ WCZORAJ WKURZYŁAM I TERAZ TO, CO CZYTACIE TO JEST CZYSTA PRAWDA Z MOJEJ STRONY, BEZ ŻADNEGO OWIJANIA W BAWEŁNĘ. No dobra, przez jakiś fragment, potem będzie już spokojniej…

Budvanska Rivjera Budva – kto to jest? Przepraszam bardzo, nikogo oprócz Marka Bojić’a stamtąd nie znam, a może powinnam. Może gdybym wiedziała, nie doznałabym takiego szoku, jak wczoraj. Mecz na pozór łatwy. No kurde, pokonaliśmy TEORETYCZNIE (jest to bardzo ważne słowo!!!) najtrudniejszego rywala w grupie z ogromną łatwością i to jeszcze na wyjeździe. Następny mecz gramy u siebie z jakimiś Czarnogórcami. Po raz kolejny przepraszam – naszym obowiązkiem było ten mecz wygrać i to 3:0! Skończyło się jak się skończyło..

Pierwszy set wyrównany, potem odjazd Czarnogórców i walka o przetrwanie naszych w pierwszym secie. Prawie doszli. No właśnie PRAWIE… Skończyło się 23:25. To już była niespodzianka! Po szybkim 4:1 w drugiej partii można było się spodziewać, że nasi w końcu się rozluźnili i za chwilę zaczną dominować. Po szybkim 4:1 zrobiło się jednak jeszcze szybsze 5:5… Dalej powtórka z 1. seta. było już 13:17, ba było 21:24 i wtedy pojawiła się iskierka nadziei. Pewny atak Penchewa po rękach, dwa niespodziewane bloki i jest remis.. Więcej – potem był jeszcze skuteczny atak Jochena. No, w końcu się przebudzili. Może zdobędziemy jednak te 3 punkty… Aha… As serwisowy rywali, blok na Jochenie i bajo… Niespodzianka? NIE! To była już SENSACJA!!!

Po raz kolejny rzeszowianie musieli ratować się z wyniku 0:2. Ostatnio ugrali seta. Czy teraz się uda? Udało się – ugrać 2. Mamy progres!!! Trzecia partia niby dla nas, ale pewności w tym nie było żadnej. Czwarta już lepsza, już nawet pojawiła się radość na twarzach. Ale tie-break… Tam wszystko jest możliwe. A właśnie w tej piątej partii, którą tak bardzo pragnęliśmy po drugim secie, przypomniały się stare koszmarki. Szybkie prowadzenie gości, potem 4:8 na zmianie stron. Ups, mamy problem! Heroiczna obrona Jochena, po której zdobył punkt (był to bynajmniej najpiękniejszy punkt, jaki widziałam od dobrego roku, no może od pięknej obrony Igły pod siatką w meczu z Warszawą hen hen temu) dawała jeszcze nadzieję. Ta nadzieja szybko zniknęła… Chociaż niespodziewanie jeszcze wróciła po asie Jochena, to nagle uleciała w powietrze po bloku na tym samym zawodniku, który dał rywalom 14 punkt i pierwszą piłkę meczową. Skończyli za drugim razem. TAK! MAMY SENSACJĘ! W KOŃCU COŚ SIĘ DZIEJE!

Ale chyba nie o to nam w całej tej zabawie chodziło… Miały być pewne 3 punkty, jest 1 i to mocno wywalczony. Dlaczego tak się stało? Dlaczego przegraliśmy, skoro rywal popełnił całą masą błędów? Nie znam statystyk, ale na samej zagrywce zarobiliśmy praktycznie seta!!! A mimo to przegraliśmy. Brak koncentracji? No tak, przecież mecze same się wygrywają. Gramy u siebie z jednym z najsłabszych rywali w stawce – no co nam się może złego stać? Takim podejściem za daleko nie zajedziemy. Dużo zmian w składzie, znowu pojawili się wszyscy zawodnicy. Szkoda tylko, że żaden z nich nie był w stanie grać równo. Już nie można zwalać na żadną podróż. Graliśmy u siebie, w hali, w której chłopcy praktycznie nie przegrywają.
Z milszych akcentów, o ile takie w ogóle można wskazać, jednym był powrót na Podpromie Marko Bojić’a, niestety dla nas, zwycięski powrót. Naszemu dobremu znajomemu bardzo dobrze grało się w rzeszowskiej hali. Gorzej szło mu z zagrywką, jak i całemu zespołowi, ale w ataku Marko grał naprawdę świetnie. Gratulacje Marko!!! Tyle nam pozostaje do powiedzenia….

Wynik 25:11 z Paris Volley poszedł w świat tydzień temu. Wielka wygrana!!! Pokaz siły!!! Teraz… teraz poszedł w ten sam siatkarski świat wynik, który chluby nie przynosi. Wręcz przeciwnie. Mam nadzieję, że solidna porcja lodowatej wody wylała się z kubła na głowy naszych zawodników. Wierzę też, że zrozumieli swoje błędy i więcej taki mecz się nie powtórzy. Oczywiście siatkówka rządzi się swoimi prawami, ale nic nie dzieje się bez przyczyny. Resovia zagrała słaby mecz, chłopcy dali się rozegrać rywalom, a ci, gdy poczuli palec, zabrali całą rękę, no prawie całą – udało się zachować dwa palce. Oczywiście możemy zdobyć jeszcze pierwsze miejsce w grupie, ale nie ma mowy o żadnym odpuszczaniu, ani przez chwilę! Kto by pomyślał, że będziemy się trząść o zwycięstwo w grupie. Mam nadzieję, że i nas ten mecz nauczył wielkiej pokory do tego sportu. Pokorę musimy mieć szczególnie my, kibice takiej drużyny, jak Asseco Resovia Rzeszów. Oni już nie raz i nie dwa sprowadzili nas na ziemię. Bycie fanem Resovii to jest naprawdę sprawa podwyższonego ryzyka. Kilka stanów przedzawałowych w czasie meczów, po spotkaniach wielkie niedosyty i ciągłe poczucie zmarnowanej szansy to norma. Tylko, że nie wiem, czy ktokolwiek z nas mógł się już do tego przyzwyczaić, bo czasem to dzieje się tak niespodziewanie i w takich okolicznościach, ze mało kto jest sobie w stanie to wyobrazić.  


Wczorajszą farsę (o, znalazłam jednak inne słowo…) to jednym zdaniem – LIMIT KOMPROMITACJI W TYM SEZONIE OFICJALNIE ZOSTAŁ WYCZERPANY. Panowie, czas się wziąć do roboty! Po nadspodziewanie dobrym początku sezonu, wracamy do punktu wyjścia, czyli resoviackich fal w grze. Teraz w LM nie ma miejsca na żadne potknięcia. W PlusLidze też, żeby nie było… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz