czwartek, 20 lutego 2014

W Kędzierzynie roallercoaster zakończony twardym lądowaniem

W hicie XXII kolejki PlusLigi, Asseco Resovia Rzeszów poległa w Kędzierzynie-Koźlu z miejscową Zaksą 2:3. Ten mecz był tak dziwny, tak nieprzewidywalny, że na samą myśl, mam ochotę o nim zapomnieć. Niestety, pierwsze miejsce w tabeli się oddala.

Pierwszą rzeczą, o której należy wspomnieć, jest bez wątpienia powrót naszego podstawowego libero, Krzysztofa Ignaczaka do pierwszej szóstki. Po kilku tygodniach przerwy, znowu mogliśmy go oglądać na parkiecie. W końcu. Do tego już do pełni zdrowia wraca Konar, co potwierdził wczorajszym występem, więc wydaje się, że personalne kłopoty mamy za sobą. Za to z formą problemy dalej są.

No właśnie, wypada coś wspomnieć o meczu… Zaczęliśmy z Jochenem, Fabianem, Alkiem, Peterem, Perłą, Piterem i Igłą. Mecz tak naprawdę, przynajmniej dla mnie, jak i pewnie większości z Was oglądających mecz w TV, rozpoczął od stanu 4:3 dla Sovii. Pierwszy set kapitalny. Gołym okiem było widać koncentrację, pewność siebie i ogromną skuteczność w ataku. Problemem była jedynie zagrywka, bo choć siała spustoszenie w szeregach Zaksy, to jednak błędów było sporo, ale wynik 25:18 w pełni zrehabilitował tę nieskuteczną statystykę. Byłam dumna z Resoviaków. Czułam, że powoli wracają na właściwe tory. Początek drugiej partii tylko umocnił mnie w tym przekonaniu. 6:0 – wynik niesamowity. Pewność w atakach, luz, frajda – takiej Resovii dawno nie widzieliśmy. Normalnie płakać mi się chciało. Oczywiście z radości. I oczywiście do czasu. Wiadomo, mecz się jeszcze nie skończył, ale kto by pomyślał, że potem wydarzy się to, co się wydarzy. 14:9, na zagrywkę idzie Witczak. Blok na Jochenie, nieskuteczne ataki Alka i nagle bach – 14:16. A potem standard – strach na zagrywce, która zaczęła odbijać się czkawką, gdyż nie przestali popełniać błędów. I koniec – 21:25. Trzeci set bez komentarza. Zaksa od początku do końca prowadziła i pokazała jak się powinno grać, gdy wysoko się prowadzi. Byłam załamana. Cały czas miałam w głowie pierwszą partię. Jakim cudem to mogło się tak zmienić? Czwarty set niby wygrany, ale szczerze mówiąc, trzeba to przyznać – dzięki Zaksie, która popełniała gro błędów w ataku. byłam strasznie negatywnie nastawiona do tej partii, czułam, że przegrają, a tymczasem nie wiedzieć jak, na tablicy wyników było 21:12 dla Sovii. No tak, ale Sovia nie byłaby sobą, gdyby nie podniosła ciśnienia do granic możliwości. Szybko zrobiło się 21:19 i znowu wróciliśmy do punktu wyjścia, czyli obawy o to, co się wydarzy. Na szczęście tym razem udało się wygrać i mieliśmy tie-break. Piąty set rozpoczął się od wyniku 1:3, jednak Resovia szybko doprowadziła do remisu. Co więcej, cały czas miała oczko przewagi nad rywalami. Walka toczyła się punkt za punkt. Dzięki świetnej zagrywce Konara zrobiło się 12:10 dla Sovii. I to by było na tyle. Potem błąd, asy Kooya, zamieszanie z sędziami i ostatecznie przegrana mistrzów Polski 13:15. Nie tak to miało wyglądać..

No cóż... co można tu powiedzieć? Jak już wspomniałam, pierwsza partia perfekcyjna!!! 88% w ataku, to się czuło!!! 1,5 seta genialne, normalnie chyba muszę sobie to nagrać i oprawić w ramkę :) Miałam nadzieję, że po słabych meczach w końcu przyszedł taki, w którym Resovia pokaże pazura i pewnie wygra. No zanosiło się na to, ale jak wiemy siatkówka lubi płatać figle. Nagle z pewnych siebie, wbijających z zimną krwią gwóźdź za gwoździem zawodników, Resoviacy stali się niepewni, bojaźliwi, zaczęli tracić seriami punkty. Jednym słowem – Resovia w najgorszym wydaniu. Chwała im za to, że po tak fatalnej partii, jaką była trzecia, potrafili się podnieść i wygrać, chociaż powtarzam i dalej będę powtarzać, że możemy za to podziękować Zaksie. Tie-break to oddzielna historia. Sovia naprawdę źle w nim nie grała, ale wystarczyły dobre zagrywki rywali i mogliśmy pożegnać się z dwoma punktami.

Kto był najlepszym zawodnikiem po stronie Resovii? Mnie osobiście ciężko jest takiego wskazać. Każdy z zawodników miał swoje wahania w tym meczu. Najwięcej punktów zdobyli Peter i Konar – po 13. Z tej dwójki szczególnie należy pochwalić Dawida, który nie grał od początku meczu. Do pewnego momentu dobrze grał tez Jochen, który dorzucił 9 oczek. Dopóki Resovia grała dobrze, czyli przez 1,5 seta, on był niesamowicie skuteczny i pewny w ataku. Potem kilka razy wpakował piłkę w blok i potem na parkiecie już się nie pojawił. Nasz kapitan zdobył 11 punktów i grał, podobnie jak cały zespół, falami. Po 9 punktów dołożyli nasi środkowi, do których chyba większych pretensji mieć nie można. Ale tylko jeśli chodzi o atak, gdyż na zagrywce… Szkoda słów. Notorycznie psute floty nie mają prawa mieć miejsca. Tylu popsutych zagrywek z ich strony dawno nie widziałam i mam nadzieję, że długo nie zobaczę. Słówko jeszcze o Igle, który zaprezentował się solidnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę przerwę w grze. Poprawnie przyjmował a do tego podbił kilka piłek.

W innym wypadku pewnie rzeszowianie wzięliby punkt w ciemno - wszak grał mistrz z wicemistrzem kraju. Jednak przebieg tego meczu, ta sinusoida w grze sprawia, że pozostał ogromny niedosyt. Pierwsze miejsce w tabeli oddala się, do zakończenia fazy zasadniczej pozostały dwa mecze a my tak naprawdę nic nie wiemy o formie Resovii. Może inaczej – wiemy, ale nie to, co chcielibyśmy wiedzieć. Na początku tego roku, zwłaszcza w starciach z Roeselare i Skrą, Resovia grała fantastycznie. Wydawało się, że łapią wysoką formę i z czasem będą grali coraz lepiej. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie. Jedyne, czego teraz potrzebują, to pewnego zwycięstwa. Na te mają szansę, gdyż najbliższe mecze rozegrają z beniaminkami PlusLigi. Jednak nikt nie powiedział, że mogą sobie dopisać z góry 6 punktów. Najważniejsze jest to, żeby znowu złapali luz i pewność siebie, bo inaczej może być naprawdę ciężko…

Wielokrotnie zastanawiałam się, dlaczego im kibicuję, skoro tak często dają nam (a przede wszystkim sobie) powody do złości, smutku i zażenowania. Wczoraj momentami dosłownie ich nienawidziłam. Wtedy po raz 5648643156 zadałam sobie pytanie: Dlaczego właśnie oni? I wiecie co? Im bardziej ich wczoraj nienawidziłam, tym paradoksalnie coraz bardziej umacniałam się w przekonaniu, że nie zamieniłabym ich na żadną inną drużynę <3 Taki to ich urok…


Kocham i nienawidzę – możliwe? Jak widać możliwe… :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz