sobota, 9 listopada 2013

Wywozimy punkt z Bełchatowa

Mecze Resovii ze Skrą Bełchatów ostatnimi czasy przybrały miano: Gran Derbi PlusLigi. Mimo że bilans spotkań z 7-krotnym Mistrzem Polski długo był dla nas bardzo niekorzystny, to jednak, biorąc pod uwagę szczególnie ostatnie dwa sezony, zacięty finał i chyba jeszcze bardziej emocjonujący ćwierćfinał, jak najbardziej można zgodzić się z tym stwierdzeniem. Niestety dzisiaj nie udało nam się wygrać. Dlaczego napisałam w tytule „ wywozimy punkt z Bełchatowa”, a nie np. „Przegrana ze Skrą”? A no dlatego, że ten punkt mimo wszystko powinniśmy doceniać.

W fazie zasadniczej naszej Ligi, w ostatnich kilku sezonach, z Bełchatowa nie wywoziliśmy punkty, ba nie wygrywaliśmy nawet seta. Podkreślam, w fazie zasadniczej, play-offy to już całkiem inna bajka. Tamte mecze były całkowicie pod dyktando gospodarzy. Nie stały na wysokim poziomie i często zamiast hitu, były zwyczajnie jednostronnym widowiskiem. Nie wiem, jak Wy, ale ja trochę podchodziłam do tego dzisiejszego spotkania, z myślą, że może być ciężko. Nie chciałam się specjalnie „napalać” na wielkie widowisko, podeszłam spokojnie do tej potyczki.

Początek nie był zbyt obiecujący. Zaczęliśmy z Fabianem, Jochenem, Piterem, Perłą, Peterem, Alkiem i dwójką libero, czyli Nikołajem i Mateuszem. Mniej więcej do 10 punktu Skra górowała nad nami. Potem jednak wszystko się zmieniło. Zwłaszcza końcówka w wykonaniu Resovii była świetna i tym oto sposobem pierwszy set był na naszym koncie. W tym momencie pojawiła się nadzieja na coś więcej, przynajmniej z mojej strony, biorąc pod uwagę moje podejście do tego spotkania. Nerwy były duże. Druga partia zaczęła się najgorzej, jak tylko mogła. Seria Uriarte na zagrywce, bloki, asy, nieporozumienia na linii Penczew - Veres i na tablicy wyników zrobiło się 2:7. Gonitwa przez resztę seta przyniosła zmniejszenie strat do trzech punktów, ale na zwycięstwo to było za mało. Trzeci set wyrównany do stanu 17:17. I wtedy zaczął się cyrk… Bloki Skry, antenki Konara, auty po atakach, dwa błędy w przyjęciu i z remisu zrobiło się 18:25. Czwarta partia była do pewnego momentu pod wyraźne dyktando gospodarzy. Gdy osiągnęli 3-4 punktową przewagę, my w ogóle nie potrafiliśmy ich dogonić. Punkt za punkt, bez przełamania przy swoim serwisie. Atmosfera na hali, dość wyraźnie okazywana radość Skry dawały wrażenie, że Sovia nie ma argumentów. Chłopcy nie potrafili nic zrobić, żeby dobrać się do rywala, który pewnie kończył wszystkie swoje ataki. Jednak do pewnego czasu. Było bodajże 15:18, gdy zaczęliśmy grać porządnie. Skra dołożyła swoje błędy, a my też skrzętnie to wykorzystaliśmy, kończąc kolejne kontry. Wydawało się, że Skra nas już zdominowała, a tu szykował się tie-break. W nim zaliczyliśmy fatalny początek. Choć udało się wyrównać na po 8, to jednak potem Skra odskoczyła na 3 punkty i nie byliśmy w stanie jej dogonić. Mamy punkt.

Teraz pytanie – cieszyć się czy płakać? Ja po trochu się cieszę, bo jak już wyżej wspomniałam, nie spodziewałam się aż tak wyrównanego meczu. Co ciekawe spotkanie stało na naprawdę niezłym poziomie, chociaż bez błędów też się nie obyło. Najlepiej zapomnieć szczególnie o trzeciej partii, w której oddaliśmy rywalom 12 (?!) punktów, z czego większość w samej końcówce. Poziom spotkania i towarzyszącym mu emocjom był wysoki i obiektywni obserwatorzy mogli chyba po części być usatysfakcjonowani. U mnie mimo wszystko pozostał spory niesmak, bo można było więcej ugrać, ale widać, Skra była po prostu lepsza.

Indywidulanie po naszej stronie najlepiej, po raz kolejny w ostatnim czasie, spisał się nasz kapitan, Alek (zdobył 16 punktów). Gra rozkładała się na wielu zawodników. Fabian nieźle rozgrywał, choć momentami za bardzo ryzykował. Czasem to się udawało i wychodziły fajne zagrania, czasem nie, i albo nie przebijaliśmy piłki, albo oddawaliśmy za darmo, skazując się na świetnie funkcjonującą w tym spotkaniu kontrę Skry. Ogromnym wsparciem dla Alka, okazał się Jochen, który zaczynał mecz w pierwszej szóstce, w drugiej partii zszedł, by na czwartą znowu zameldować się na parkiecie. Osobiście uważam, że za szybko zszedł w drugim secie. Zapłacił za złe przyjęcie, słabe wystawy, przez co pakował się w blok. Oprócz tego słabszego fragmentu, grał bardzo dobrze i w sumie zdobył o dwa oczka mniej od kapitana, czyli 14. Dawid, żeby nie było, dał dobrą zmianę, ale błędy w końcówce trzeciej partii, a konkretnie dwa ataki po antence, przesądziły, że nie wyszedł na kolejnego seta w podstawowym składzie. Środkowi skończyli, co mieli skończyć. Co ciekawe, więcej punktów zdobył tym razem Perła – 10, a Piter 5. Drugi przyjmujący, czyli Peter, ewidentnie nie przypadł do gustu komentatorom. Nie powiem, nie gra wybitnie, ale też trzeba zwrócić uwagę na to, że większość zawodników nie jest w formie. Fakt, od niego sporo się wymaga, ale wierzę, wręcz jestem pewna, że jeszcze pokaże pełnię swoich umiejętności. Cały czas za to przerażają i jednocześnie wywołują podziw te ekspresy do niego na lewe, które nie wiem jakim cudem kończy, ale to robi, za co jemu wielka chwała. Gdy grał słabo, na boisku pojawił się Paul. Od początku nieźle spisywał się w ataku, ale w sumie zdobył tylko 5 pkt i na dwa ostatnie sety wyszedł ponownie Peter. Jutro nasz amerykański przyjmujący wylatuje na zgrupowanie reprezentacji USA przed Pucharem Wielkich Mistrzów. Mam nadzieję, ze tam trochę pogra i jak wróci, będzie stanowił silny punkt naszego zespołu.

Co nawet sami komentatorzy zauważyli, a co naprawdę rzucało się w oczy, to brak Igły.  I to nie tylko dlatego, że mieliśmy problemy z limitem obcokrajowców (był moment, gdy już chciał wejść na podwójną Tichy, ale przecież nie mógł). To też było ważne, bo pole manewru było ograniczone, ale rownież pod względem sportowym różnica była widoczna. Chociaż nawet nieźle przyjmował Niko, momentami fajnie bronił młody Masłowski, to jednak widać było, że Igły brakuje. Po udanym zagraniu, było widać ogień u naszych zawodników, to jednak prawdziwego „spajacza” i motoru napędowego tej drużyny, jakim bez wątpienia jest Igła nie było widać. Ten człowiek może mało bronić, ale po prostu musi być w naszym zespole, zwłaszcza w takich meczach, jak ten ze Skrą i wszystkich innych bazujących na emocjach. Na szczęście, w następnym spotkaniu, z Politechniką Warszawską, powinien zagrać i to jest bardzo dobra wiadomość.

Inna rzecz rzucająca się w oczy, niestety in minus, to była praca sędziów. Nie dość, że liniowi się nie popisali, odgwizdując boisko, gdzie ewidentnie pod ich nosem piłka spadała w aut, to jeszcze swoje dorzucił drugi sędzia. Jeden raz szczególnie zapadł w pamięci. Pierwszy raz mieliśmy my, jako widzowie Polsatu Sport, możliwość podpatrzenia oficjalnych wyników wideoweryfikacji na ekranie monitora, z którego korzysta drugi arbiter. Jedna z akcji – bodajże Alek (już teraz sama nie pamiętam, jeśli to był kto inny, to mnie poprawcie), bynajmniej na pewno z lewego skrzydła, przy wyniku 10:9 dla Sovii, zaatakował w boisko. Tak mu się przynajmniej wydawało. Sędzia odgwizdał aut, więc trener Kowal poprosił o challenge. Na zdjęciu ewidentnie było widać, jak piłka spłaszcza się na linii. Fragment jest na aucie, fragment w linii. My to widzimy, komentatorzy też. A sędzia stoi i się patrzy. O co chodzi? A on dalej stoi i się przygląda. Po chwili wychodzi na boisku i gwiżdże aut. Okej, może to nie zaważyło za bardzo na wyniku, może nie przez to przegraliśmy, ba na pewno tak nie było, ale takich błędów nie wolno popełniać! Stąd pretensje ma Andrzej Kowal i pewnie pół, o ile nie cała Resovia. Jednak fakt faktem Skra zasłużenie wygrała i nie ma co zwalać na tą sytuację, czy inne. Jednak stronniczość arbitrów była nad wyraz widoczna. A to nie jest to, do czego powinni dążyć sędziowie.

Wracając do Resovii. Spokojnie – zemścimy się na Podpromiu! Tak się złożyło, że z potentatami gramy teraz na wyjeździe, a wiadomo jak Resovia gra w innych halach i jak o wiele lepiej i łatwiej gra się u siebie (nie zawsze, ale przeważnie). Więc nie ma co się sugerować wynikami, płakać, że Resovia jest najsłabsza z Wielkiej Czwórki, bo to się jeszcze zmieni. Eksperci pewnie będą mówili, że Mistrz przegrywa z 3, 5 ekipą poprzedniego sezonu. Co więcej, niedawno pojawiły się głosy, że porażka z Jastrzębiem to jest sensacja. No to przepraszam bardzo, Resovia musi z wszystkimi wygrywać. Co, oni są cyborgami, czy jak? Pamiętajmy, najważniejsze są play-offy, a do nich jeszcze trochę czasu zostało.


Tyle o tym spotkaniu. Jeśli chcecie coś dodać, to chętnie dowiem się, jak Wy widzieliście to spotkanie. Liczę również na wyrażanie opinii poprzez „reakcje”, które macie na dole pod postami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz